Gdy się przebudził, w pierwszej chwili pomyślał, że nadal musi śnić, a to, co miał teraz przed oczami, z całą pewnością było jakimś koszmarem. Poderwał się gwałtownie, a jego ogon plasnął głucho o kładkę, rozbryzgując wodę dookoła.
Nagi Laohu, na brzuchu którego jeszcze przed chwilą spoczywała głowa Shayu, ziewnął przeciągle i odgarnął włosy z twarzy.
— Cześć, rybko — mruknął sennym głosem, choć równie dobrze ten ton mógł wynikać z rozmarzenia, jakiego chłopak właśnie doświadczał. Nie tylko dopiął swego i zbliżył się do rekina, ale również spędził z nim całą noc, a Shayu nawet nie zorientował się, gdy z postaci tygrysa nastolatek przeszedł w ludzką. Na jego policzkach wykwitł potężny rumieniec. Aż do tej pory nie dane mu było widzieć czyjegoś penisa z tak bliska. — Jak się spało?
— Wynoś się stąd! — krzyknął Shayu, nie przejmując się tym, czy będzie go słychać na korytarzu. Było jasno, więc zaraz powinien zadzwonić budzik. — Co ty sobie myślałeś?!
Laohu ponownie ziewnął i bez skrępowania usiadł w siadzie skrzyżnym, uśmiechając się do wodniaka.
— Nie jestem przyzwyczajony do spania w zwierzęcej postaci — odparł, jakby nie było to nic takiego. — A jak się przemieniłem, to tak uroczo się do mnie przytulałeś, jakbyś szukał futerka.
— Wypierdalaj mi z pokoju!
Nawet śmiech tygrysa nie był w stanie zagłuszyć zdenerwowania Shayu. Chłopak nie mógł uwierzyć, że nie tylko pozwolił sobie na wtulenie się w zwierzęcą formę tego świra, ale również przy nim zasnął. A dlaczego on w ogóle wpuścił go do sypialni w środku nocy?!
Zerknął pospiesznie na odpakowane z papieru prezentowego szczelnie zamknięte akwarium.
— Zabieraj ze sobą ten kamień i nie pokazuj mi się na oczy!
Laohu zrobił charakterystyczną dla siebie minę zbitego psa. Wygiął usta w podkówkę, a jego oczy drapieżnika zaświeciły tym razem nie wesołością, a smutkiem.
— Przepraszam, już będę grzeczny — zaskomlał. — Nie złość się na mnie.
Gdyby Shayu miał coś pod ręką, niewątpliwie cisnąłby tym w głowę chłopaka. Z wściekłością rozejrzał się po pokoju. Poza kawałkiem księżyca zamkniętym, w szklanym pojemniku i kupie rozdartych ubrań, w pomieszczeniu nic się nie zmieniło. Kiedy jego oczy zatrzymały się na zegarze ściennym, gwałtownie nabrał powietrza.
Była siódma czterdzieści pięć, a lekcje zaczynały się o ósmej.
Nie obchodziło go, że Laohu nadal jest w jego sypialni — przemienił się i podbiegł do biurka, na którym zostawił telefon. Nie włączał się, był rozładowany. Nie, nie rozładowany. Gdy dłużej przytrzymał jeden z bocznych przycisków, urządzenie zaczęło się włączać. Shayu zazgrzytał zębami.
— Wyłączyłeś mi telefon?!
Laohu klęczał na mokrych kafelkach z wyrazem, który stanowił połączenie żalu, że Shayu się na niego złości, i podniecenia, że Shayu właśnie się na niego złości. Na dodatek chłopak zapewne sądził, że zdążył unieść wzrok z dolnej partii ciała rekina, w którą jeszcze parę sekund się wpatrywał, zanim ten to zauważy.
— Nie chciałem cię budzić...
Shayu bez zastanowienia podszedł do tygrysa i walnął go pięścią w czubek głowy. Co z tego, że byli goli, a stając w tej pozycji, wodniak dawał Laohu idealny widok na swoje przyrodzenie.
— Zrywam wszystkie nasze umowy. Możesz wsadzić sobie ten księżyc w dupę, bo nie zamierzam dawać ci żadnej szansy.
Cofnął się do biurka i zgarnął z krzesła ręcznik, którym zaczął się wycierać. Gdy skończył, założył na siebie pierwsze lepsze ciuchy, kolejnym ręcznikiem zmierzwił włosy, nie chcąc tracić czasu na suszarkę, i włączył filtr w basenie. Gdy wrzucał wszystkie podręczniki do plecaka, nie wiedząc, jakie ma dziś przedmioty, siedzący na środku pokoju Laohu nareszcie nieznacznie się poruszył. Po paru chwilach wstał z klęczek i bez słowa zaczął kierować się do drzwi.
Shayu, mimo że zdenerwowany nie na żarty, zatrzymał go w progu. Pospiesznie zaczął szukać czegoś, co, raz: byłoby w rozmiarze tygrysa; dwa: nie był do tego zbytnio przywiązany. Ostatecznie rzucił mu tylko ręcznik, którym właśnie się wytarł.
— Zabieraj swoje ciuchy i tego kamienia. Jak ktoś zobaczy, że wychodzisz z mojego pokoju, to cię utłukę — powtórzył z groźnym błyskiem w oku.
Laohu nie oponentował, ale dla Shayu nie miało to większego znaczenia. Był tak wkurzony obrotem spraw: tym, że z nieznanych sobie powodów uległ wczoraj chłopakowi, którego powinien się bać i go nienawidzić, a teraz nie dość, że mógł spóźnić się na zajęcia, to na dodatek w akademiku mogą powstać plotki, że uczniowie spędzili razem noc. Może to wszystko przez miękką sierść tygrysa — gdyby Shayu ułożył się na czymś innym, twardszym, z całą pewnością by nie zasnął, Laohu wyszedłby niepostrzeżenie pod osłoną nocy, a wtedy wszystko by się rozwiązało. Chłopak miał nadzieję, że w akademiku nie ma teraz wielu uczniów. Ci dzienni powinny już być w swoich klasach, a nocni zapewne spali.
Shayu w rzeczywistości nie był nawet zły na Laohu, a na samego siebie. Gdy tygrys przewiązał ręcznik wokół bioder, pozbierał strzępy ubrań i wziął akwarium, Shayu otworzył drzwi, ostrożnie wychylił głowę na korytarz i dał znać Laohu, że ten może wyjść. Zanim zatrzasnął przed nim drzwi, syknął jeszcze cicho:
— Od dzisiaj się nie znamy.
Zakluczył pokój i z kołaczącym sercem pobiegł do szkoły. Zostało mu pięć minut do dzwonka — wiedział, że nawet gdyby Laohu chciał, to nie zdążyłby na lekcję, ale mało go to obchodziło. Tak jak zapowiedział, nie obowiązywały ich od teraz żadne umowy. Co więcej, Shayu miał nadzieję, że jasno zakomunikował swoją niechęć do tygrysa. Laohu mógł być szalony, ale po takim pokazie antypatii nawet on powinien zniechęcić się do rekina.
Chociaż na ogół Shayu był spokojny, cichy i wycofany, to jednak jego drapieżna natura lubiła dawać o sobie znać w niecodziennych momentach. Gdy w poprzedniej szkole prześladowano go za charakter niezgodny z gatunkiem, tłumił w sobie złość, korzył się przed oprawcami.
Być może tutaj nawet nie chodziło o Laohu, a o to, że Shayu widział w nim zagrożenie — tygrys w każdej chwili mógł rozpowiedzieć innym, że bycie delfinem to ściema, a wtedy sytuacja z poprzedniej szkoły zaczęłaby się na nowo. Shayu podświadomie widział w Laohu wszystkich tych swoich oprawców, a przez to, że tygrys nie robił nic, by znacząco mu dopiec, rekin zaatakował jako pierwszy. Teraz to wcale nie Laohu był drapieżnikiem, a ofiarą, która przyjmowała kolejne wyzwiska dlatego, że Shayu w końcu znalazł kogoś, na kim mógł się wyładować.
Gdy chłopak to sobie uświadomił, przełknął potężną gulę w gardle i zwolnił kroku. Mimo że był już w połowie drogi do swojej klasy, obejrzał się, jakby spodziewał się, że znajdzie tam Laohu.
Oczywiście, nie było go tam.
Pierwotna wersja (trochę mnie z nią poniosło, ale kompletnie nie grała mi z planami na dalszą część historii, więc z niej zrezygnowałam. Traktujcie to jako taki smaczek):
Shayu pomyślał, że chłopak w końcu postanowił opuścić jego pokój, przybity takim obrotem spraw. Cieszyło to wodniaka do chwili, gdy Laohu się wyprostował i stanął za jego plecami. Gdy spojrzał w jego oczy, nie widział w nich już smutku i rozbrajającego zauroczenia.
Shayu przełknął ślinę, bo wiedział, że właśnie tak wyglądają oczy drapieżnika, który wie, do czego jest zdolny, i jest gotów to zademonstrować, jeśli coś pójdzie nie po jego myśli.
— Wydawało mi się, że nie chcesz, by inni dowiedzieli się, że jesteś rekinem, rybko.
Shayu odwrócił się, czując, że jeśli choć na chwilę przestanie uważać, to spotka się to z mocnymi konsekwencjami. Laohu znajdował się tak blisko niego, że wodniak musiał przycisnąć się do biurka, byle zachować trochę przestrzeni między nimi, a nie pomagało to, że tygrys oparł obie ręce na blacie, zatrzaskując go w potrzasku.
W tej sytuacji dysproporcja między nimi była widoczna na pierwszy rzut oka. Shayu był znacznie niższy, miał wątłe, choć nieco umięśnione ciało, co przy Laohu nie miało nawet znaczenia, bo on górował nad nim pod każdym względem — wzrostu, wagi, postawy, siły charakteru. Jego złote oczy świeciły, jakby tygrys patrzył na ofiarę, a nie drugiego drapieżnika.
— To szantaż? — Shayu wiedział, że jeśli okaże zdenerwowanie, zupełnie inne od tego, jakie towarzyszyło mu od przebudzenia, to przegra tę walkę.
Laohu przekrzywił głowę, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
— Po prostu stwierdzam fakty. Ty czegoś bardzo nie chcesz, a ja czegoś bardzo chcę.
— Możesz wszystkim się wygadać, proszę bardzo — prychnął rekin. — Ciekawe, kto ci uwierzy, skoro uchodzisz za dziwaka i zboczeńca, który ostatnio nie robi nic, tylko lata za mną z wywalonym jęzorem.
Laohu uśmiechnął się, ale nie było w tym wyrazie żadnej życzliwości.
— Myślałem, że jesteś inny — mruknął. — I masz rację, ale nikt nie musi mi wierzyć. Wystarczy, że zdjęcie pewnego przemienionego, śpiącego rekina trafi do sieci.
Shayu przełknął ślinę.
— To czego chcesz?
Laohu nachylił się do jego ucha. Gdy owiał je ciepłym powietrzem, Shayu przeszedł dreszcz.
— Skoro zerwałeś wszystkie nasze umowy, to równie dobrze możemy zapomnieć o wszystkim, co do tej pory robiliśmy, i zacząć od nowa. — Pochylił się, a jego oddech spoczął na szyi wodniaka. — Jestem Laohu, drapieżnik, zawsze dostaję to, czego chcę, a teraz chcę ciebie. Lubię eksperymentować i szukam idealnego partnera do rżnięcia go tak długo, aż nie będę miał dość. — Shayu zesztywniał ze strachu, a Laohu wykorzystał to, składając na jego szyi palący pocałunek. — Myślałem, że się w tobie zakochałem, ale tak naprawdę niczym nie różnisz się od innych drapieżników. Niczym poza ciałem, które będzie mi musiało wystarczyć. Wybieraj, rybko. Wolisz zniszczyć sobie życie w szkole, czy żebym to ja zniszczył twoje?
Gdy Shayu nie odpowiedział, Laohu pocałował go ponownie, tym razem w usta.