Dla Shayu pozostanie w pokoju przez cały weekend, nawet jeśli miało mu to zapewnić bezpieczeństwo przed nowym, zboczonym znajomym, ani trochę mu się podobało. Zdążył rozpakować wszystkie bagaże, uporządkować pokój i wytaplać się z basenie, a mimo to marzył, żeby rozruszać mięśnie na bieżni, poznać okolicę. Właśnie dlatego, mimo że zaledwie parę godzin wcześniej nie miał ochoty na kontakty z nikim, a już tym bardziej z Laohu, zdecydował się wyjść i rozejrzeć na terenie akademika.
Była późna jesień, początek grudnia, więc wieczorem robiło się już ciemno. Shayu wyszedł na zewnątrz, kiedy słońce chowało się za horyzontem. Miał nadzieję, że szybko znajdzie boisko, na którym będzie mógł się rozruszać, aby zmęczyć mięśnie i spokojnie zasnąć.
Klucze do pokoju pobrzękiwały mu w kieszeni. Zostawił w kieszeni telefon, żeby ten nie ciążył mu na treningu, i nieco sztywnym krokiem udał się w kierunku, który osoba oprowadzająca go dzień wcześniej wskazała jako obiekt sportowy. Kiedy wyjrzał za róg budynku, uśmiechnął się do siebie lekko, ale był to uśmiech zdenerwowany — o tej porze pełno było tu drapieżników, nawet wliczając nocnych, którzy wstali wcześnie, aby odbębnić trening.
Ten, którego szukał jednak Shayu, był niewidoczny. Przynajmniej na razie. A może dostał od pani Bao tak ostrą reprymendę za plecami wodniaka, że postanowił unikać go za wszelką cenę, by nie sprowokować nauczycielki do jakichś dodatkowych działań?
Zamiast podejść do bieżni i zacząć się rozgrzewać, Shayu stanął z boku i przez chwilę obserwował najbliżej znajdujące się drapieżniki. Może było to przyzwyczajenie przejęte od mamy, a może ogólna cecha rekinów, ale chłopak starał się określić, komu na pewno nie powinien podpaść. Mając w pamięci starą szkołę i niektóre wydarzenia z niej, przekraczające jakiekolwiek pojęcie, uznał, że przy swoim charakterze wszyscy tu zebrani stanowią dla niego zagrożenie.
Starając się nie wyróżniać najbardziej, jak tylko mógł, zaczął się rozciągać, ale przez stres jego mięśnie odmawiały posłuszeństwa, cały był spięty. Kątem oka dostrzegł po drugiej stronie boiska, za siatką, ogromny basen, w którym pluskało się parę osób. Zbiornik na pewno nie tylko był szeroki, ale również głęboki, więc Shayu mógłby skryć się na jego dnie przez spojrzeniami innych wodniaków.
Odwrócił wzrok i skarcił się w duchu za takie myśli. Jego plan w żadnym wariancie nie obejmował przyznania się do bycia rekinem, jeśli nie było to absolutnie konieczne — nie mówiąc już o takim obnażaniu swojej rasy przed innymi już drugiego dnia w szkole. Jeśli inni wodniacy go dostrzegą, niektórzy na pewno zaczną uciekać, a wtedy przez zamieszanie, jakie zapanuje, basenem zainteresują się lądowcy. Właśnie tego chciał uniknąć chłopak.
Rozciągnął się do końca i przeszedł na bieżnię. Przybrał odpowiednią pozycję i już miał wystartować, ale nagle usłyszał przy uchu wesoły szczebiot:
— Hej, może się pościgamy?
Shayu zerknął na nastolatka, który do niego podszedł. Przez rude włosy i bursztynowe oczy pomyślał, że ma do czynienia z gepardem. One uwielbiały się ścigać, szczególnie że wiedziały, iż zawsze wygrają pojedynek.
— Nie biegam za szybko — odparł, prostując się. Oczywiście, początkowo chciał pobiec tak szybko, jak tylko potrafił, aby od razu się zmęczyć i wrócić do pokoju, ale teraz, skoro już to powiedział, musiał zmienić plany. — Jestem wodniakiem.
Oczy chłopaka rozszerzyły się z podekscytowania.
— Ja też! Jestem Jinyu, błazenek! — Zrobił minę, jakby za wszelką cenę chciał pokazać, że nazwa jego gatunku przemawia za tym, że sam jest błaznem. — A ty jesteś nowy, tak?
Chłopak pokiwał głową.
— Mam na imię Shayu, r… delfin — poprawił się.
— Aa, drapieżnik. — Chłopak pokiwał w zamyśleniu głową, zupełnie jakby nie spodziewał się zastać na obiekcie sportowym właśnie takich osobników. — Skoro jesteś wodniakiem, to czemu nie idziesz do basenu?
Shayu przełknął ślinę.
— A ty…? — zapytał, mając nadzieję, że zmieni temat.
Rudowłosy uśmiechnął się szeroko, ale było w tej minie coś wstydliwego.
— No, ten… Boli mnie płetwa — odparł.
Rekin uznał, że to dziwne, bo w lądowej postaci nastolatkowi najwyraźniej nic nie dolegało. Była to jednak świetna wymówka i dla niego.
— Mnie też — podłapał. — To może razem się przebiegniemy?
Musiał znaleźć sojuszników w akademii, a nikt nie nadawał się bardziej, niż ofiara-wodniak. Shayu miał też cichą nadzieję, że w szerszej perspektywie znajdzie jakiegoś kompana do rozmów, kolegę w szkolnej ławce (oczywiście, jeśli byli w tym samym wieku), oraz… że dowie się czegoś o Laohu, przez którego nie mógł spać w nocy.
Ruszył truchtem z miejsca, a błazenek niezdarnie poszedł za nim. Zamiast biec, robił raczej szybkie, długie kroki, zupełnie jakby nie był przyzwyczajony do ćwiczeń. Jego chuderlawe ciało, choć nie chorobliwie szczupłe, nie wskazywało też na to, aby prowadził aktywne życie.
Chłopak musiał załapać, że Shayu co jakiś czas dziwnie na niego zerka, bo sam podjął temat rozmowy:
— Przychodzę tu głównie na kogoś patrzeć — wyznał, zupełnie nie pesząc się przyznaniem do tego, że robi za stalkera. — Chociaż on większość czasu i tak przesypia na trawniku, bo jest kotem.
Shayu zastanowił się, czy Jinyu miał na myśli prawdziwego dachowca, może jakąś akademicką maskotkę, a może mówił o drapieżniku. Postanowił jednak o to nie dopytywać — znał chłopaka pięć minut, nie musiał poznawać każdego szczegółu z jego życia. Jego życia nie, ale innego już tak.
— Rozumiem — potaknął. — A… znasz może Laohu? — niedyskretnie przeszedł do innego tematu. — Jego poznałem jako pierwszego, jest dość…
— Szalony? — przerwał mu Jinyu, prawie że parskając śmiechem. Nie szedł już, a truchtał obok chłopaka, może jednak miał jakąś kondycję.
— …Specyficzny — dokończył Shayu, czerwieniąc się na wspomnienie wejścia do pokoju bez pukania i sytuację pod prysznicem.
— Nieobliczalny. — Teraz Jinyu nie starał się nawet hamować swojego dobrego nastroju. — Miałeś pecha, że na początku trafiłeś na niego. A skoro pytasz, to jakoś musiał ci się dać we znaki. — Kiedy Shayu przytaknął, Jinyu kontynuował: — Lubi eksperymentować. Chyba tak najlepiej go opisać. Według całej szkoły ma jakąś teorię zakładającą, że każda rasa ma dla siebie idealnego partnera spoza niej. W sensie, na przykład pani królik może stworzyć dobrą parę z panem królikiem, ale z jastrzębiem też. Nie wiem, teraz strzelam. — Roześmiał się głośno, jakby to, o czym myślał, a co powiedział w końcu na głos, wydało mu się bardzo śmieszne. — Właśnie dlatego zarywa do każdego gatunku, nieważne, czy to chłopak, czy dziewczyna. Całe szczęście dla ciebie, a dla mnie nie, chociaż raczej nie jestem w jego typie, podrywa tylko ofiary. — Uśmiechnął się z zażenowaniem, nabierając głęboko powietrza. Przebiegli już cały kort i ponownie przekroczyli start. — A jak już sobie kogoś upatrzy, nie ma zmiłuj. On nazywa to „polowaniem”, ale dla mnie to po prostu jakieś mało śmieszne zalo…
— Jakie zaloty, głupiku?
Obaj usłyszeli za sobą rozbawiony głos przeplecony nutką irytacji. Shayu zdążył jeszcze przebiec parę kroków, zanim spostrzegł, że Jinyu wmurowało w ziemię, a tamta uwaga była skierowana właśnie do niego.
Nie musiał się odwracać, żeby rozpoznać właściciela głosu, który najwyraźniej świetnie się bawił. Może jego wesołość wynikała z faktu, że spotkał Shayu, a opodal nie kręcił się żaden nauczyciel, który w porę powstrzymałby go od jakichś podłych zagrywek.
— O ile mi wiadomo, za każdym razem zadziałały, więc raczej nie są głupie — kontynuował Laohu, wbijając spojrzenie złotych tęczówek w Jinyu. — W przeciwieństwie do rybki, na którą teraz patrzę.
Chłopak skulił się w sobie, ale nerwową atmosferę postanowił rozładować śmiechem, co ani trochę mu nie wyszło. Shayu, mimo że z natury nieśmiały, a w kontaktach z Laohu skłonny do ucieczki, gdzie pieprz rośnie, poczuł, że musi jakoś zareagować. Nie chodziło już nawet o sympatię do błazenka, jaką zaczął czuć, a o to, że na jego oczach wyszydzano innego ucznia. Pamiętał, jak to jego obrzucano błotem na korytarzach, śmiejąc się, że paski na ogonie to musiał sobie domalować niezmywalnym markerem. Nie miał ochoty patrzeć, jak jakiś gnojek upokarza na jego oczach ofiarę, którą sam przecież do niedawna był.
Zrobił krok naprzód, a Laohu skierował na niego zaciekawione spojrzenie. Uśmiechnął się. Wyglądał teraz nie jak oprawca, a jak wyjątkowo miły przystojniak — blond włosy schludnie zaczesane do tyłu, złote oczy wypełnione rozbawieniem, jasna cera, wzrost i bycie postawnym — wszystko to kazało sądzić, że Laohu fajny gość, a nie szaleniec, który był zdolny napaść dopiero co poznanego chłopaka w publicznej toalecie.
Shayu wziął głęboki wdech.
— Chyba nie przykładałeś się na biologii — powiedział. Poczuł mrowienie pod skórą, szczególnie na szyi, jakby ukryte w tej postaci skrzela chciały mu zafalować z oburzenia. — Błazenki a głupiki to dwa inne gatunki, ale nie wątpię, że o tym nie wiesz, skoro jedyne, co się dla ciebie liczy, to zaciągnięcie ofiary do łóżka — warknął. — Nie mam pojęcia, kto poszedłby z tobą na taki układ, bo jedyne, co sobą reprezentujesz, to arogancja. Jak niby działają te zaloty? Innych też podglądasz pod prysznicem? A może tylko m…
Zdążył ugryźć się w język, zanim wypowiedział słowo klucz. Rozejrzał się, jakby naglony instynktem. Ciemnoniebieskie oczy przesunęły się po pokaźnym tłumku, który zebrał się wokół nich. Jak Shayu mógł wcześniej go nie zauważyć? A, co najważniejsze, jakim cudem znalazł w sobie na tyle odwagi, by powiedzieć Laohu to wszystko prosto w twarz?
Dookoła nich roznosiły się szmery. Widzowie oczekiwali dalszych wrażeń, jakiegoś przełomowego zwrotu akcji. Shayu usłyszał kilka uwag na swój temat. „Kto to?”, „Jakiś nowy?”, „Ofiara czy drapieżnik?”, „Jeszcze pytasz? Skoro tak się zachowuje, to na pewno drapieżnik!”.
Laohu milczał przez kilka sekund, jakby karmił się tym jawnym oporem ze strony Shayu. Może właśnie na takie zachowanie liczył, skoro wyraził zainteresowanie drapieżnikiem, a może była to dla niespodzianka, na dodatek miła? Jakkolwiek brzmiała odpowiedź, Laohu uśmiechał się tajemniczo, ale Shayu miał prawie stuprocentową pewność, że był to uśmiech szaleńca — osoby, którą coś takiego kręciło, podniecało.
Kiedy wreszcie postanowił zabrać głos, wszyscy dookoła zamilkli.
— Tylko ty masz ten przywilej, rybko. — A więc tyle było z anonimowości! Teraz Shayu będzie znany jako ten nowy, którego Laohu podglądał w kąpieli. — Ale lubię wyzwania. Może następnym razem wleję ci do basenu afrodyzjak, a może obetnę płetwy, żebyś nie mógł ode mnie uciec — ciągnął. Nie brzmiał, jakby żartował, co wywołało u Shayu dreszcz. — A może cię zaszantażuję, że jeśli nie zostaniesz moim chłopakiem, to zdradzę wszystkim tu obecnym twój sekret.
Shayu przełknął ślinę. Osoby dookoła znowu zaczęły szeptać. „Sekret? Jaki?”. Chcieli znać jego tajemnicę, ale jeszcze bardziej interesowało ich, co na taką zaczepkę odpowie Shayu.
A on miał tylko ochotę się rozpłakać, bo już wiedział, że przegrał.