— Pierwszy lordzie, proszę wybaczyć za warunki, ale staraliśmy się, jak tylko mogliśmy. — Sołtys otworzył przed nim drzwi, które cicho zaskrzypiały. — Jeśli pojawią się jakieś niedogodności, z chęcią im sprostamy, więc proszę nas wzywać, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba.
— Dziękuję.
Izan odesłał go ruchem dłoni i wszedł do sypialni, a uczepiony jego nogi Latem potruchtał za nim. Aż dziwne, że będąc w powozie, chłopiec tak radośnie wszystkim machał, a teraz przy sołtysie i jego paru pomocnikach natychmiast się zawstydził.
Pokój był mały, ale zadbany — Izan miał przeczucie, że próbowano znaleźć dla niego większe lokum, ale nie sprostało ono wymaganiom sołtysa. Być może były tam jakieś dziury w podłodze, pleśń na ścianach, być może brzydki widok z okna — ale jemu naprawdę by to nie przeszkadzało. W swoim poprzednim życiu nieraz spał przy śmietnikach czy na ulicy, więc do szczęścia wystarczyło mu jedynie ciepłe okrycie. Latem od zawsze miał jednak wszystkiego pod dostatkiem, więc początkowo chłopak zmartwił się, że maluch zacznie grymasić, ale to tego nie doszło. Najwyraźniej czterolatek był bardziej wyrozumiały, niż jego drugi ojciec.
— Kolacja zostanie podana za godzinę — oznajmił jeden ze strażników, nim Izan zdążył sprawdzić miękkość łóżka.
Zastanowił się przez chwilę. To było całkiem dużo czasu, a ani on, ani Latem nie czuli zmęczenia, więc siedzenie i czekanie byłoby nudne.
Izan zerknął na chłopca i się uśmiechnął.
— Chcesz pójść na spacer?
Latem ochoczo przytaknął i znowu przykleił mu się do nogi, w małej rączce ściskając swoją ulubioną pluszową żabkę.
Wyszli z domostwa, a razem z nim na przechadzkę udało się trzech strażników. Nie sprzyjało to spokojnej atmosferze, ale zapewniało bezpieczeństwo w nieznanym regionie, więc Izan musiał na to przystać. Zresztą, mimo ciekawskich spojrzeń i towarzystwa rycerzy, po jakimś czasie Latem przestał się wstydzić i odczepił się od niego, biegnąc kilka kroków przed nim. W zamku, nawet w ogrodach, nie było tylko przestrzeni, co tutaj. Nigdzie nie można było dostrzec wielkich, wznoszących się do nieba murów, a co najwyżej małe domki z cegły czy drewna otoczone wieloma hektarami pól, łąk i lasów. Natura w tej okolicy była piękna, więc Izan poczuł większe parcie na to, by utrzymać ten stan, doprowadzając na pola wodę. Instalacją natrysku mieli zająć się jutro z samego rana, więc musiał jeszcze trochę zaczekać, aż jego plan wejdzie w życie.
Do zachodu słońca było jeszcze daleko, więc Izan pozwolił prowadzić się Latemowi tam, gdzie poniosły go jego małe nóżki. Raz musiał go zawrócić, by nie wparadował komuś do ogródka, ale poza tym nie zwracał mu uwagi. Chłopiec biegł udeptaną ścieżką przy jednym z pól, zaglądając co jakiś czas pod liście rosnących na nim warzyw — może po to, by sprawdzić, jak rosną, a może dlatego, że miał nadzieję, że natknie się na jakąś myszkę czy inne małe stworzonko, które zacznie przed nim uciekać.
Izan nie starał się dorównywać mu kroku, choć nogi i biodra przestały go boleć już kilka dni wcześniej. Sam postanowił cieszyć się naturą, wdychając świeże powietrze i doszukując się jakichś różnic w tym świecie od swojego oryginalnego. Rośliny czy zwierzęta wyglądały identycznie, budowle przypominały średniowieczne. Wspominając zgiełk Nowego Jorku zastanowił się, dlaczego nigdy nie postanowił go opuścić — prześladowano go, nie próbowano mu pomóc, więc co go tam trzymało? Najpewniej to, że nie znał innego życia, a otoczenie tylu ludzi sprawiało, że nigdy nie czuł się samotny. Przynajmniej tak sobie wtedy wmawiał.
Jeden strażnik został z nim, idąc parę kroków za lordem, a dwóch pozostałych maszerowało z przodu, dorównując krokiem Latemowi.
„Nic w tym dziwnego”, pomyślał. „On jest synem króla, a ja zaledwie jego małżonkiem. Jak mi się coś stanie, weźmie sobie natychmiast nową omegę, ale jeśli straci pierworodnego, będzie potrzebował przynajmniej roku, by ponownie mieć dziedzica”.
Wzdrygnął się na tę myśl i zatrzymał.
— Latem, wracamy. Zaraz będzie kolacja.
Chłopiec burknął coś pod nosem, wyraźnie niepocieszony.
— A jutlo tes pójdziemy na spacel?
Przytaknął, a chłopiec podbiegł do niego i złapał go za rękę.
— Zostaniemy tu jeszcze kilka dni, więc nachodzisz się, ile będziesz chciał.
Nie miał pojęcia, czemu Latem złapał go za rękę, skoro już sekundę później puścił go i gonitwa zaczęła się od nowa, tym razem w drugą stronę. Strażnicy maszerowali za chłopcem i przystawali razem z nim co kilka chwil, co było wyjątkowo komiczne. Bety wybrał sam Killian i nie po raz pierwszy Izan pomyślał, że król nie miał jedynie na uwadze ich płci — zdawało się, że mężczyźni profesjonalnie podchodzą do swoich obowiązków, więc jego mąż musiał chcieć zadbać o bezpieczeństwo synka, może nawet i samego Sonomiego. Dziwnie mu się o tym myślało w perspektywie tego, że przy ich pierwszym spotkaniu Killian jasno wyraził swoje rozżalenie faktem, że omega, która próbowała się przez niego otruć, jednak przeżyła.
Zaczął zastanawiać się nad inną kwestią, choć wolałby, żeby nigdy nie przyszła mu ona do głowy.
Skoro Sonomi nie kochał Killiana, a Killian jego, to jak musiał wyglądać ich związek? Najprawdopodobniej unikali się całymi dniami, spotykając się jedynie w trakcie rui. Sądząc też po tym, jak Killian zachował się względem Izana w trakcie gorączki, pomyślał o czymś wyjątkowo okropnym. Izana traktował z większą sympatią niż Sonomiego, a i tak chciał go wykorzystać.
Czy Latem narodził się za zgodą ich obu? A może…
— Tatusiu, a ten pan się ciągle na ciebie patsy…
Słowa chłopca wyrwały go z letargu. Poderwał głowę i spojrzał w kierunku, który wskazywał jego palec. Za ścianą jednego z domów ujrzał tego samego chłopaka, który przykuł jego uwagę w tłumie chłopów. Teraz był bliżej niż wtedy, a Izan był pewien, że chce z nim porozmawiać, więc natychmiast otworzył usta i krzyknął:
— Straż, przyprowadźcie go do mnie!
Niestety, nieznajomy w przeciwieństwie do zdezorientowanych mężczyzn dobrze wiedział, że musi bezzwłocznie się ruszyć. Zanim bety spojrzały w kierunku żebraka, jego już dawno tam nie było, a to, że znał tę wieś i jej zakamarki lepiej od nich, na pewno mu pomogło.
„Ciągle mnie obserwuje, a jak tylko go zauważę, to ucieka”. Izan zmarszczył brwi i spróbował wyszukać w myślach cokolwiek, co mogłoby okazać się pomocne. Jakaś wskazówka, drobna sugestia, słowo wypowiedziane w przeszłości, które pozwoliłoby mu naprowadzić myśli na właściwe tory. Nic.
Ale teraz był przynajmniej pewien, że musi poruszyć tę kwestię z kimś, kto dobrze znał Sonomiego i jego przeszłość sprzed przybycia do pałacu.
Kiedy tylko wróci do Killiana, zapyta go, czy Sonomi był jedynakiem, jak pierwotnie sądził.