29 Dec

Uwaga! Występują brutalne sceny, w tym próba gwałtu!

     Konomi miał pojawić się w wiosce kilka miesięcy wcześniej. Nikt nie znał jego przeszłości, nie rozmawiał też z wieloma osobami i starał się trzymać na uboczu — niestety przez brak jakiejkolwiek stałej pracy musiał zajmować się dorywczymi zleceniami, na przykład chodzeniem do sąsiednich osad po jakieś przedmioty, albo pomagał w żniwach, choć otrzymywał za to mierne wynagrodzenie — głównie jedzenie, ale wyglądało na to, że taka zapłata mu wystarczała. Nikt nie chciał zatrudniać go do cięższych prac, a jako że był w wiosce stosunkowo nowy, wiele z przyjemniejszych obowiązków też nie mogło go spotkać ze względu na zaufanie ludzi. Paradoksalnie przed byciem w pełni żebrakiem uratowała go jego tajemnica. Jak się okazało, i to całkiem szybko od jego przybycia do wioski, był omegą. Nie było go stać na leki, więc gdy ruja zawładnęła jego ciałem, od razu przywiała do niego pierwszą lepszą alfę.

     Szczęście w nieszczęściu, był nią cieszący się złą sławą Morvic, okoliczny pijak, który skrupulatnie trwonił spory majątek po matkach. Krążyły plotki, że przyczynił się do ich zniknięcia, bo od roku nikt nie widział obu kobiet. Miejscowi woleli jednak uważać, że panie w podeszłym już wieku postanowiły spędzić resztę życia gdzieś indziej niż na wiosce, a majątek zostawiły w rękach jedynego dziecka. Jako że Morvic był alfą, sukces miał już praktycznie w kieszeni. Nikt jednak nie mógł przewidzieć, że początkowe świętowanie zostania głową rodziny przeistoczy się w regularne, niekończące się popijawy, na które przychodzili podejrzani goście. Miejscowi unikali Morvica, bo po alkoholu stawał się bardzo agresywny, a prawie nigdy nie trzeźwiał.

     Konomiemu jednak, jak twierdziła żona sołtysa, było u niego dobrze. Mężczyzna zajął się nim, gdy miał ruję i cierpiał przez to na środku ulicy. Uważała, zresztą jak cała wieś, że on i Morvic mieli prosty układ — Konomi będzie jego omegą w zamian za jedzenie i dach nad głową. Choć przez trwającą od jakiegoś czasu suszę wieśniacy unikali częstych kąpieli, by oszczędzać za wszelką cenę wodę, kobieta wyznała, że Morvic pozwalał się myć Konomiemu tylko raz w tygodniu, zapewne po to, by uroda chłopaka nie sprowadziła do niego kogoś, kto odebrałby pijakowi omegę. Ponadto nawet jak na swoją płeć był dość wątły — tego samego wzrostu co pierwszy lord, a jednak niemal dwa razy chudszy.

     Chociaż niejednokrotnie pytano Konomiego, czy chciałby opuścić dom Morvica, on stanowczo zaprzeczał, a po każdej takiej rozmowie unikał innych ludzi przez kilka dni. W końcu wieśniacy zaprzestali prób porozumienia się z nim, stwierdzając, że chłopak najpewniej musi liczyć na ślub z alfą. Mimo że był tylko omegą, Morvic nie miał żadnej rodziny, więc jego majątek w razie nieszczęścia przypadłby Konomiemu. Co odważniejsi chłopi sugerowali nawet, że omega najpewniej tylko na to czeka — teraz zachowuje się skromnie, korzy się przed alfą, by go w sobie rozkochać, a po ślubie natychmiast się go pozbędzie.

     Izan musiał przeanalizować całą tę historię na spokojnie. Nie był już tym samym chłopakiem, który agresją odpowiadał na agresję. Powinien zastanowić się nad planem działania, wszystkimi za i sprzeciwami, ale gdy powtarzał sobie w myślach, że musi zachowywać się jak na jego status przystało, zorientował się, że nogi ponoszą go już w stronę domu Morvica, który wskazała mu żona sołtysa.

     Do tego, by zareagować, wystarczyła mu sama świadomość, że niedaleko niego jest omega, nieważne już, czy w ogóle spokrewniona z Sonomim. Omega wychudzona, zaniedbana, najpewniej też zastraszona do tego stopnia, że nie może odejść od swojego oprawcy, choćby bardzo tego chciała. To, co wieśniacy uważali za przebiegły plan, w jego oczach było oznaką, że w domu pijaka działy się rzeczy tak straszne, że Konomi nie wierzył nawet, by istniał ktoś, kto będzie w stanie go uratować. No i tu się mylił. Bo Izan już jakiś czas wcześniej postawił sobie za cel, by zmienić ten świat na lepsze. To cholerne omegaverse jeszcze zobaczy, że alfy, bety i omegi mogą żyć na równi.

     Dom Morvica stał parędziesiąt metrów dalej, ale jeszcze na długo przed dotarciem do płotu, który go otaczał, Izan usłyszał ze środka różnorakie dźwięki. Wulgarne przyśpiewki, pijackie rechoty, brzdęki metalu i odgłosy tłuczonego szkła. Może i Izan był porywczy, ale nie głupi — wiedział, że w domu znajduje się co najmniej kilku mocno podchmielonych mężczyzn, a on był omegą, na dodatek o potężnym statusie i świeżo po rui.

     Zamiast więc wejść frontowymi drzwiami, zakradł się od lewej strony, gdzie w przybudówce słyszał rżenie konia. Drewniane drzwi łatwo ustąpiły i wpuściły go do stodoły, która kiedyś może i mogła pomieścić w sobie paręnaście zwierząt hodowlanych, ale teraz była jedynie miejscem zamieszkania jednego konia i rupieciarnią starych narzędzi oraz mnóstwa stogów siana.

     Nim zdążył dokładniej przyjrzeć się wnętrzu, ktoś gwałtownie szarpnął go do tyłu, przez co wypadł z drewnianej framugi i upadł prosto na udeptaną trawę. Spojrzał szeroko otwartymi oczami na stojąco nad nim mężczyznę, chwiejącego się raz w jedną, to w drugą stronę, i głośno zaklął.

     Jakim cudem nie usłyszał, że zbliża się do niego jakiś nawalony koleś?!

     — Miałeś czekać, aż cię zawołam! — zagrzmiał grubiańskim tonem, podczas gdy Izan zerwał się z miejsca. Kiedy stanął naprzeciw mężczyzny, spostrzegł, że jest od niego o jakieś dwie głowy niższy i znacznie wątlejszy. — A wychodzenie jest zabronione, ile mam ci powtarzać?!

     Chłopak nagle uświadomił sobie, że ma do czynienia z Morviciem, a ten na dodatek myli go z Konomim.

     Zanim Izan zdążył coś odpowiedzieć, alfa złapała go za nadgarstek z taką siłą, że ręka natychmiast mu pobielała. Niedobrze.

     Morvic gwałtownie przyciągnął jego rękę do swojej twarzy i obwąchał mu przedramię, zupełnie jak pies, który próbuje wyczuć, kto się przed nim znajduje.

     — Nie śmierdzisz łajnem — skomentował po chwili i zarechotał. — Wiedziałeś, że dzisiaj przychodzi mój dobry kumpel, co? Chciałeś, żeby wiedział, jaką mam piękną omegę? — Nagle uścisk na nadgarstku przybrał na sile. Morvic ściszył głos. — A może liczysz na to, że zabierze cię do siebie i się ode mnie uwolnisz? Pamiętaj, że należysz do mnie i nie zmieni się to nawet wtedy, gdy zdechniesz, a ja zakopię się pod stertą końskiego gówna. Trzymam cię tu tylko dlatego, że jesteś omegą. Ale jak przestaniesz się mnie słuchać, to znajdę sobą inną, a ty znikniesz i nikt nie będzie się tobą przejmować.

     Izan szarpnął, ale nic to nie dało. Kolejny już raz przeklął wątłe ciało Sonomiego. Tęsknił za mięśniami i sile, jakie zdobył na licznych budowach, na których dorabiał. Obiecywał sobie, że jeśli wyjdzie z tej sytuacji cało, to na poważnie weźmie się za naukę samoobrony przed napalonymi alfami.

     — Nie jestem Konomim — powiedział chłodno, ale głos zadrżał mu na koniec. Przez strach, jaki teraz odczuwał, jego feromony zaczęły się chwiać, a skupienie wszystkich zmysłów na otoczeniu i planie ucieczki nie pomagały mu w utrzymaniu ich w kupie. — Jestem pierwszym lordem, a za twoje czyny może czekać cię surowa kara. Jeśli teraz mnie puścisz, udam, że nie miało to miejsca. Ale jeśli…

     Drugą rękę Morvic wyciągnął w stronę jego twarzy. Zanim Izan zarejestrował, co się dzieje, mężczyzna już trzymał go za warkocz, który plótł sobie w trakcie jazdy do wioski. Alfa uśmiechnęła się obrzydliwie.

     — To nawet lepiej — wychrypiał. — Miałem dość tamtego nieudacznika. Był taki chudy, brudny, wcale się nie stawiał. A ja lubię na ostro. Najlepiej, jak się wyrywają i krzyczą, by ich puścić.

     Chyba dopiero teraz Izan odkrył, co to znaczy prawdziwy strach.

     Nim zdążył krzyknąć, Morvic puścił jego rękę i zakrył mu usta, by nie mógł wezwać pomocy. Za włosy pociągnął go do wnętrza przybudówki i zatrzasnął za nimi drzwi, przez co jedynym oświetleniem w pomieszczeniu było wlewające się przez małe, zakurzone okna zachodzące słońce.

     Izan szarpał się i wyrywał, ale na próżno — alfa trzymała go mocno, a kiedy tylko zaczął stawiać opór, Morvic założył mu Nelsona, by na pewno nie uciekł. Chwyt był tak silny, że chłopak od razu zaczął się dusić. Brakowało mu powietrza, a zasłonięte usta i nacisk na szyję nie pomagały mu w złapaniu tchu.

     Kiedy myślał, że odpływa, mężczyzna puścił go i rzucił na stóg siana. Zanim Izan doszedł do siebie, Morvic złapał go ponownie, tym razem za szatę, i rozerwał ją jednym szarpnięciem. Z ust chłopaka wyrwał się krzyk i natychmiast zaczął wierzgać nogami, ale na niewiele mu się to zdało. Morvic nie dość, że praktycznie nie czuł ciosów, to na dodatek bez trudu blokował następne. Złapał go za nogi i uśmiechnął się upiornie.

     — Jak jeszcze raz mnie kopniesz, to ci je złamię.

     Jakby na potwierdzenie swoich słów, pociągnął je w dwie różne strony. Izan myślał, że zacznie mu wyginać kończyny, by sprawić mu ból, ale po chwili zrozumiał, że to nie o to jednak chodziło. Morvic szukał sposobu, by dostać mu się do dziurki, i najwyraźniej wybrał ten najprostszy.

     Skoro nie mógł bronić się nogami, zaczął drapać go paznokciami po twarzy i szyi, walił mu pięściami po klatce piersiowej. Z każdym kolejnym ruchem tracił jednak na sile, a skupiając myśli tylko na ucieczce, bezwiednie uwolnił feromony, którymi Morvic zaciągnął się jak najlepszym na świecie narkotykiem. Kiedy odpowiedział mu swoimi, w głowie omegi pozostała już tylko papka. Jego umysł wypełnił się wszystkim tym, czego nienawidził u swojej płci. Właśnie pozwalał, by go wykorzystano. Nie mógł stawić oporu, bo był za słaby. Jako omega musiał poddać się alfie, nawet jeśli była to ostatnia rzecz, jakiej pragnął.

     Niespodziewanie dostrzegł poruszenie w kącie pomieszczenia. Nie był to koń, a kulący się przy nim drobny chłopak.

     — Pomóż mi… — wychlipał Izan, gdy łzy zalały mu pole widzenia.

     Konomi jednak ani drgnął.

     Morvic zerknął przez ramię, żeby zobaczyć, na co patrzyła jego ofiara. Kiedy spostrzegł trzęsącego się ze strachu Konomiego, zaśmiał się.

     — On ci nie pomoże — powiedział i rzekł do drugiej omegi: — Poczekaj na swoją kolej. Albo nie, idź do moich gości i trochę ich zabaw, zanim wrócę.

     Izan mógł tylko obserwować, jak chłopak wstaje ze swojego miejsca i na trzęsących się nogach rusza w stronę drzwi. Po chwili nie miał już jednak czasu, by wodzić za nim wzrokiem, bo poczuł na udzie nieprzyjemny dotyk. Wstrząsnął nim dreszcz i zalała go fala gorąca. Morvic oblizał wargi, patrząc w jego pełne przerażenia waniliowe oczy. Złapał go za nadgarstki i je ze sobą złączył, a wolną ręką zsunął sobie spodnie do kostek.

     Izan nie mógł już powstrzymać płaczu. Zaczął wić się pod swoim katem, gdy ten podwinął mu porwaną szatę do góry i przyłożył mu do dziurki swojego twardego członka.

     Gdyby tylko nie był takim idiotą, nie doszłoby do tego wszystkiego. Zamiast przychodzić tu samemu, powinien był zostać z Latemem u sołtysa, a po Konomiego wysłać straż. Był jednak porywczym kretynem, dlatego teraz mógł liczyć tylko na siebie. Nie, co on gadał? Mógł liczyć tylko na to, że nawalony Morvic po wszystkim nie zrobi mu większej krzywdy. Że wykorzysta go tylko raz, ewentualnie dwa, a potem zostawi go tutaj i pójdzie dalej się bawić. Najgorszy scenariusz zakładał, że kiedy styra już Izana, zaciągnie go do swojego domu i dojdzie do zbiorowego gwałtu, po którym, by uniknąć konsekwencji, zabije go albo ukryje gdzieś “na później”. I nikt nie dowie się, co się z nim stało, a Latem wróci do zamku bez jedynej osoby, która szczerze go pokochała.

     Latem. Nie, nie mógł go zostawić. Nie, kiedy chłopiec nareszcie zaczął cieszyć się życiem i otworzył się na kontakt z innymi. Nie mógł pozwolić, by ta krucha istotka znowu zamknęła się w skorupie i być może nigdy z niej nie wyszła.

     Kiedy ponownie kopnął alfę, ta zatoczyła się tym razem do tyłu i… złapała za głowę, z której zaczęła sączyć się krew. Morvic już chciał się obrócić, ale nastąpiło kolejne uderzenie, które powaliło go na ziemię. Zasyczał z bólu, trzymając się za głowę. Napastnik wykorzystał to i przywalił mu końskim batem prosto w twarz, która szybko pokryła się szkarłatem. Zszokowany Izan spostrzegł, że nie był to taki zwykły bat — wykonano go z metalu, a na jego zakończeniach tkwiły malutkie haczyki. To dlatego przy każdym uderzeniu głowa Morvica pokrywała się coraz to większą ilością krwi.

     Izan patrzył na tę scenę, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. Twarz alfy w jednej chwili zalała się czerwoną cieczą, a już w drugiej nawet nie przypinała twarzy. Napastnik nie przestał jednak zamachiwać się ani na chwilę. Uderzał raz po raz, nie zwracając już uwagi nawet na to, że jego ofiara nie tyle nie wydaje z siebie stęknięć bólu, co w ogóle nie oddycha.

     Izan otrząsnął się dopiero po kilku chwilach. Na drżących nogach wstał i przeszedł parę kroków. Nie miał zamiaru już więcej patrzeć na ten makabryczny obraz.

     — Wystarczy — powiedział, łapiąc chłopaka za ramię i powstrzymując go przed kolejnym uderzeniem. — Konomi, on nie żyje.

     Co zaskakujące, jego głos był dość spokojny. Chłopak spojrzał na niego z przerażeniem wymieszanym z obłędem. Z tak bliska Izan bez problemu dostrzegł w nim sobowtóra Sonomiego.

     — Ja… — zaczął, opuszczając bat — on… on…

     — Nikomu nic nie powiem — obiecał Izan i złapał Konomiego za rękę — ale musimy stąd wyjść. Pobiegniemy do domu sołtysa, tam zmyjesz krew i dam ci nowe ubrania. Wezmę winę za to na siebie.

     — Ale…

     Chłopak uciszył go i pociągnął do wyjścia.

     — Jestem mężem króla, nie czeka mnie żadna kara. A ty za zabicie alfy straciłbyś głowę.

     Mimo tych dość oczywistych wniosków Konomi wyrwał się z jego uścisku. Rzucił bat w kąt, a jego upstrzona plamkami krwi twarz zalała się łzami.

     — Nie zrobiłem tego dla ciebie! — krzyknął, ale dźwięk ten zabrzmiał bardziej jak pisk zbitego psa. — On ciągle mnie gwałcił, bił, poniżał! Gdybym go nie zabił, on zabiłby mnie!

     — Wiem, że to nie było dla mnie — wyznał Izan i ponownie złapał go za rękę. — Gdyby to był ktokolwiek inny, zostawiłbyś mnie tu. Wiem, że mnie nienawidzisz. Chciałeś mnie otruć. Ale jeśli teraz ze mną nie pójdziesz, to zaraz ktoś cię tu znajdzie i zostaniesz zabity, Konomi. — Wziął głęboki oddech i zrobił wydech. — Będę cię chronić, a ty postaraj się mnie nie zabić.

     Tym razem Konomi dał mu się pociągnąć i wybiegli z przybudówki. Ruszyli pędem przed siebie, licząc się z tym, że obaj właśnie wdepnęli w niezłe gówno.

Comments
* The email will not be published on the website.
I BUILT MY SITE FOR FREE USING