Killian zareagował zupełnie inaczej od rycerzy czy chłopów na wieść o zamordowaniu przez Izana alfy. Nie patrzył na niego z przestrachem czy podejrzliwością — w jego oczach dalej czaiła się ta sama ciekawość co za pierwszym razem, gdy chłopak na niego nakrzyczał.
Gdy wniósł go do domu sołtysa, Izan zdał sobie sprawę, że jego feromony zniknęły, ale zaraz odkrył, że teraz działało to na jego niekorzyść. Konomi nie miał pojęcia o wizycie króla, a jeśli nie wyczuje jego feromonów, nie schowa się na czas.
Latem gdzieś zniknął, a za nimi do budynku wyszło tylko paru strażników, których po wskazaniu, gdzie jest pokój pierwszego lorda, Killian niezwłocznie odprawił. Izan miał nadzieję, że jego synkowi nie zbiera się teraz na płacz, a ktoś, ktokolwiek, kto teraz się nim zajmuje, ma rękę do dzieci i łatwo uspokoi czterolatka.
— Jak zamierzasz mnie ukarać? — zapytał Izan, kiedy ruszyli schodami na górę.
Killian, mimo że niósł go od dłuższej chwili, nie okazywał zmęczenia. Może nie było w tym nic dziwnego, w końcu alfy były silniejsze od omeg czy bet, a Izan ważył tyle, co nic.
— Jeszcze nad tym myślę — odparł krótko król. — Coś mi tu nie pasuje…
Izan nie mógł dać żadnego sygnału Konomiemu, żeby ten uciekł. Mógł liczyć tylko na to, że nieufna względem niego omega postanowiła poszwędać się po wsi w czasie jego nieobecności, choć surowo jej tego zabronił. W tym momencie miał jednak ogromną nadzieję, że nawet jeśli Konomi jest w sypialni, prawda nie wyjdzie na jaw.
Killian pchnął drzwi, a te skrzypnęły, wpuszczając ich do środka. Izan z bólu nie mógł kręcić szyją, więc polegał na reakcjach męża. Ten nie zareagował w żaden sposób, więc Izan uznał, że Konomi musiał gdzieś wyjść.
Mężczyzna położył go na łóżku, choć nie było to delikatne działanie — kark znów go zapiekł i syknął cicho, ale nie miał czasu na narzekanie, bo Killian pochylił się nad nim i przycisnął wargi do jego ust. Było to tak niespodziewane, że chłopak otworzył usta, by go okrzyczeć, ale mąż sprawnie to wykorzystał i wdarł się językiem głębiej, wydzierając Izanowi powietrze z płuc.
— To ma być moja kara? — zapytał, kiedy odzyskał oddech.
Killian przesunął usta z jego warg na szyję, po czym zaczął zlizywać krew z rany. Jeśli morderstwo sprawiło, że się podniecił, to musiało być z nim gorzej, niż Izan przypuszczał.
— Sprawdzam tylko, jak długo zajmie tej omedze w kącie wydanie z siebie jakiegoś dźwięku.
Izan chciałby móc powiedzieć, że te słowa dodały mu energii, że zerwał się z łóżka i zaczął ogarniać sytuację — ale nie. Spróbował unieść głowę, co spotkało się nie tylko z protestem jego ciała, ale i Killiana, bo ten przycisnął go do łóżka i, zupełnie jakby chwilę wcześniej nie wypowiedział tych słów, złożył na jego szyi pocałunek.
— Jesteś cholernie ciekawy — wychrypiał mu do ucha. — Rozbieraj się.
— Przecież przez kogoś nie mogę się ruszyć — odparł, ale król pokręcił głową.
— Nie do ciebie mówiłem.
Izan pod tym kątem nie widział Konomiego, ale po odgłosie szeleszczących ubrań zrozumiał, że chłopak nie miał obiekcji, żeby przeciwstawić się królowi. Skoro przez tyle miesięcy podlegał podrzędnej alfie, to dlaczego miałby sprzeciwić się najpotężniejszej w całym królestwie?
Killian przez chwilę patrzył na omegę, a Izan zaczął się bać. W jego głowie pojawiły się myśli, że mąż nie tylko planuje się go pozbyć, ale i zastąpić. Na pewno dostrzegł łudzące podobieństwo Sonomiego z Konomi, a teraz, gdy ten drugi się umył, musiała ich odróżniać jedynie długość włosów i waga. Jeśli Killian uzna, że mordercę zastąpi na jego brata bliźniaka, nikt nie będzie się sprzeciwiać.
Ale Izana martwiło, że aby doszło do zamiany, mężczyzna musi najpierw sprawdzić, jak Konomi radzi sobie w łóżku.
— Aha — skomentował po chwili milczenia. Znowu spojrzał na Izana; wciąż nad nim wisiał i przyszpilał go do materaca. Jeśli zobaczył w jego oczach strach, to sprawiło to, że się uśmiechnął. — Myślałeś, że mnie nabierzesz? — Izan już chciał zapytać, o co chodzi, ale Killian go ubiegł: — Ty pachniałeś tamtą alfą tylko trochę, ale on wręcz nie ma swojego zapachu. Gdybyś zabił mu ukochanego, nigdzie by z tobą nie poszedł. — Spojrzał na niego z dziwnym rodzajem satysfakcji, jakby rozgryzł cały jego plan. — Ale gdyby to on zabił, mógłbyś wziąć winę na siebie, żeby go ochronić.
Izan zebrał w sobie wszystkie siły, wyciągnął ręce i złapał Killiana za nadgarstki. Nie mógł nawet wyczuć, czy trzyma go mocno, czy też ledwo zaciska na nim palce.
— Konomi, uciekaj — wychrypiał, patrząc buntowniczo w czy męża. — Przytrzymamy go przez chwilę.
Killian roześmiał się, jakby nie sądził, aby omega dała mu radę, ale Konomi, ku uciesze Izana, podbiegł do drzwi.
— To nie będzie konieczne, omego — powiedział rozbawionym tonem. — Nie zamierzam cię karać. Ale fakt, mógłbyś wyjść, bo — pochylił się nad ustami Izana — mojego męża kara nie ominie.