Wydawało mu się, że gdy wyjechał, aby zarządzać projektem natrysku na terenach objętych suszą, w pałacu nie było nic do robienia. Teraz (może za sprawą przywiezienia ze sobą Konomiego, a może przez to, że patrzył z szerszej perspektywy) czuł, że nie ma chwili dla siebie.
Do dziennej rutyny, która i tak nie była zachwycająca przez zgłębianie ksiąg i uczenie kilkulatka (okej, to akurat było przyjemne), dołożył pilnowanie Konomiego i inne plany. Dzień po przyjeździe zorganizował spotkanie bet-gwardzistów, by skompletować sobie straż, ale aby wybrać mądrze, każdego rycerza przepytywał z osobna na temat jego kompetencji. CV wielu było niewystarczające nawet do pracy w podrzędnym fast foodzie, a co dopiero do pilnowania męża króla, więc ich przegonił jako pierwszych. Pozostało mu czternastu kandydatów, których, ku ich ogromnym niepocieszeniu, zawlókł na pole treningowe. Kwalifikacje jako takie mieli, mentalność chyba też, więc nadeszła pora, aby pokazali, jak radzą sobie w bitce.
Izan miał w tym jeszcze jeden cel — potrzebował nauczyciela do fechtunku, a jeśli dobrze się złoży, to tego samego gościa weźmie do nauki walki wręcz. Z uwagą obserwował pojedynki siedmiu par, tworząc zawody — kto pokonał swojego przeciwnika, czekał na dalsze eliminacje. W finale pozostało trzech mężczyzn, jeden nadprogramowy przez nieparzystą liczbę par, ale Izan uznał, że gość i tak pokazał już na tyle hartu ducha, że wygrał. Rycerza z czwartego miejsca przydzielił do straży Konomiego — z jednej strony jeden ochroniarz na omegę bez alfy to było za mało, ale z drugiej chłopak nie chciał wychodzić jak na razie ze swoich komnat, więc facet stałby tylko pod jego drzwiami przez cały dzień.
Zwycięzcy: Derrio, Pon i Xezz, wydawali się szczęśliwi, że z podrzędnych gwardzistów przydzielono ich do straży drugiej (no dobra, trzeciej) najważniejszej osoby w państwie. Do tej pory nikomu nie musiało chyba nawet przyjść na myśl, aby chronić pierwszego lorda, stąd liczne próby pozbycia się Sonomiego. Izana zastanawiało, dlaczego już po pierwszym zamachu Killian nie wyznaczył rycerzy do obrony chłopaka. Czyżby skrycie liczył na to, że gdy Sonomi zniknie, weźmie sobie jakąś bardziej chętną na seks omegę? Ach, przecież sam wyznał Izanowi przy ich pierwszym spotkaniu, że żałował, iż ten przeżył otrucie.
Latem wymachiwał drewnianym mieczem, ledwo unosząc go kilka centymetrów nad ziemię. Ciężar broni mu chyba jednak nie przeszkadzał, bo cieszył się i śmiał głośno za każdym razem, gdy czubek wbijał się w trawę. Konomi, siedzący nieopodal niego, rozglądał się co chwila w różne strony, jakby tylko czekał, aż zza rogu wyskoczy na niego jakaś napalona alfa. Izan nie miał mu za złe tej paniki — sam przecież wyciągnął go ze sobą właśnie dlatego, że bał się, iż gdy chłopak zostanie sam w pałacu, ktoś spróbuje się do niego dobrać.
— Derrio, najszybciej pokonałeś swojego przeciwnika, więc pozwól tu na chwilę. Xezz, Pon, możecie odpocząć. Derrio, znajdziesz dla Latema jakiś mniejszy miecz? — Izan odebrał dziecku broń. Z początku sądził, że to urocze, że Latem nie może jej unieść, ale gdy sam zaczął mieć z tym problem, mruknął niepocieszony. — Znajdź też coś letszego dla mnie.
— Pierwszy lordzie, chcesz pojedynkować się z księciem? — zapytał zaciekawiony Pon.
Izan pokręcił głową. Już samo nauczenie chłopca mnożenia było dla niego wystarczającą batalią z synem.
— Nie. Nie wiem, czy słyszałeś — musiał, w końcu jego poprzedni „ochroniarze” od siedmiu boleści wszystko wygadali służącym, stąd plotka szybko rozniosła się po pałacu — ale na wyjeździe próbowano mnie zabić, więc przyda mi się trochę praktyki.
Konomi drgnął. No tak — Izan zapomniał, że w sumie to chłopak próbował go otruć, a może jedynie zastraszyć, bo dawka trucizny była niemal nieszkodliwa. Posłał mu wzrok: „Mówię o Morviku”, ale było to chyba jeszcze gorsze, bo w końcu Konomi go zabił, o czym nikt nie powinien wiedzieć. Stanęło na tym, że Izan przyjął na siebie całą winę, a Killian i tak zmienił sytuację tak, że pojawił się, zanim doszło do ataku. Co z tego, że przyjechał tak naprawdę parę godzin później — słowo króla jest święte.
Xezz zmarszczył brwi.
— Omegi nie są stworzone do walki. Wybacz, pierwszy lordzie, nie mam nic złego na myśli, ale wasze mięśnie są za słabe.
Izan udał, że tego nie słyszał. Cechy drugiej płci nie mogły przecież aż tak na niego wpłynąć. Wszystko było kwestią praktyki, wyćwiczenie mięśni również. Nigdy nie spotkano walczącej omegi właśnie dlatego, że wmówiono im, iż się do tego nie nadają.
— Sądzę, że warto spróbować — odparł, kiedy na horyzoncie z powrotem pojawił się Derrio.
Gdy mężczyzna podał mu drewniane ostrze, wyważył je w dłoni — pomyślał o tych wszystkich filmach, gdzie ludzie wywijali szablą, jakby była przedłużeniem ich ręki. Jeśli sam nauczy się takich ruchów, nawet siła fizyczna, poza tą wymaganą do uniesienia miecza, nie będzie mu potrzebna.
— Derrio, od dziś zostajesz moim nauczycielem fechtunku. — Oparł miecz o nogę i wgapiając się przez chwilę w ucieszonego własnym, małym mieczykiem Latema, poprawił włosy, które służące z rana upięły mu wokół głowy, tworząc koronę z warkocza. — Który z was jest najlepszy w walce wręcz?
— Ja, pierwszy lordzie, ale…
— Świetnie, więc w tym też będziesz mnie szkolić, Derrio. — Izan zwrócił się do podkurczającego nogi Konomiego. Parę metrów za nim stał rycerz z czwartego miejsca w zawodach, nowy i na razie jedyny ochroniarz chłopaka. — Kravet też wszystkiego cię nauczy.
Konomi, albo zbyt zaskoczony obrotem spraw, albo zbyt niepewny, czy może odmówić mężowi króla, choć ten był jego bliźniakiem, niechętnie przytaknął. Ewidentnie nie podobało mu się, że Izan chce wprowadzić swoje wymysły i w jego życie.
— Skoro wszystko mamy już ustalone, pora przejść do…
Urwał, widząc, jak stojący naprzeciw niego rycerze skłaniają się nisko. I to nie na jego widok, a na coś, co widzieli za nim. Chłopak przełknął ślinę, mając wrażenie, że całkiem niedawno przeżył podobną sytuację.
Latem natychmiast przylgnął do jego nogi, przewracając drewniany miecz, który Izan wcześniej o nią oparł, a Konomi schował twarz w kolanach, kuląc się jeszcze bardziej.
Izan poczuł miętę i bez, zanim jeszcze się odwrócił. Dziś miał na sobie strój znacznie różniący się od większości jego garderoby — wysoki, sztywny kołnierz przysłaniał cały jego kark, więc choć w tej kwestii poczuł się bezpiecznie.
— Mam pewne zastrzeżenia co do tych twoich ustaleń. — Killian puszył się jak paw, a zamiast okazałego ogona wypuszczał feromony, przez które niepokoił się zarówno Latem, jak i Konomi. Izan syknął na niego, żałując w tej chwili, że włosów nie miał spiętych w opadający warkocz. Z chęcią obróciłby się tak energicznie, aby przywalić mężowi fryzurą prosto w twarz. — Mam też nadzieję, że twoja osobista straż — zaakcentował to określenie tak, jakby kpił sobie z rycerzy, sprowadzając ich do roli stajennych albo sprzątaczy — zdaje sobie sprawę, że każde dotknięcie cię w sytuacji niezagrażającej twojemu życiu poskutkuje odcięciem fragmentu ciała, który choćby cię tknął.
Gdy mężczyźni cofnęli się gwałtownie, odsuwając się od Izana, grymas na jego twarzy jeszcze się pogłębił. Zaraz jednak zmienił się w słodki, niewinny uśmiech. Izan dobrze wiedział, że jeśli Killian coś rozporządził, on nie miał szans, aby mu się sprzeciwić. Jeżeli czegoś nie wymyśli, nie odwoła tej groźby, to straci możliwość nauczenia się obrony własnej.
— Mój drogi — odwrócił się do niego, uważając na trzymającego go za nogę Latema. Podniósł chłopca na ręce, trochę, niestety, wykorzystując go do swoich celów. Widok małżonka z owocem ich miłości na rękach powinien jakoś załagodzić sytuację, prawda? — Chyba źle coś zrozumiałeś. Nikt nie będzie mnie tu dotykał, wybrałem tylko najlepsze bety — kolejne zaakcentowanie, choć Killian na pewno od razu wyczuł drugą płeć mężczyzn — do ochrony własnej. Nie chcę nic mówić, ale wybór, którego ty dokonałeś, prawie pozbawił mnie życia. — Zatkał Latemowi uszy na te słowa, przyciskając go do piersi. — Obaj zaś wiemy, że muszę nauczyć się walczyć, aby tamta sytuacja nigdy się już nie powtórzyła, prawda?
Killian patrzył na niego, jakby Izan był głupiutką owieczką cieszącą się na widok wilka. Musiał wiedzieć, że chłopak udaje i w rzeczywistości chce się na niego wydrzeć, przecież nie był aż tak głupi.
— Moja omego — na to określenie brew Izana drgnęła — odstaw dziecko, które mi urodziłeś, bo obawiam się, że zaraz je udusisz. — Do poprzedniej doszła druga brew. Co ten Killian kombinował? Chciał, żeby Izan się na niego rzucił, a strażnicy go odciągnęli, dzięki czemu król mógłby później poucinać im ręce? Całkiem możliwe. Mimo to skuszony wizją przypieprzenia Killianowi w twarz Izan odstawił malca na ziemię i wysłał go do Konomiego. — Nie przypominam sobie, abyś wspominał mi w łożu, że potrzebujesz się przed czymś bronić.
Killian był zazdrosny. Zazdrosny. I na dodatek chciał pokazać swoją dominację jak jakiś głupi, kolorowy ptak, zaznaczając w każdym słowie, że Izan należy do niego. Ręka omegi niebezpiecznie ją świerzbiła, Izan zbliżył się o krok.
— Może dlatego, moja alfo, którą wybrałem sobie na męża — odparł chłopak, wypuszczając nieco feromonów — że nie dzielimy łoża co najmniej od paru tygodni.
— Dwóch dni — sprostował król, uśmiechając się do niego.
Jego czerwone oczy zabłyszczały; Izan zmarszczył brwi i nagle go olśniło. Na jego policzkach pojawiły się rumieńce. No tak, kiedy Killian robił mu loda, obaj dzielili wtedy łóżko. Czyli coś takiego też się liczy.
— Więc? — Izan już powoli wychodził z siebie. Nie lubił poruszać tematów około seksualnych w obecności innych, a już tym bardziej Latema. — Jakie masz pomysły na zaradzenie mojemu problemowi? Potrzebuję nauczyciela do fechtunku i walki wręcz, a skoro nikt nie może mnie dotknąć…
— Ja nim zostanę — przerwał mu król. Izan uniósł brwi, spojrzał w jego rozpromienioną twarz. Killian emanował tą swoją zwyczajową arogancją i czymś, co Izan odczytał jako podekscytowanie, może nawet i nadzieję.
Wiedział jednak, że z takiego układu nic dobrego nie wyniknie. Killian, jeśli już znajdzie czas na uczenie go, będzie raczej dążył do prowokowania go seksualnie.
— To rozkaz? — syknął Izan. To oczywiste, że się na to nie zgodzi.
— Nie — odparł mężczyzna, uśmiechając się. — Życzenie. W końcu mam jedno w zanadrzu.
I na to Izan nie miał już żadnych „ale”.