02 Mar

     Tak jak przypuszczał, jego plany o szybkim wzroście formy, wzmocnieniu mięśni i ogólnej sprawności fizycznej poszły w las. Nikt nie chciał z nim ćwiczyć przez groźbę Killiana, a on sam z kolei nie miał zamiaru ćwiczyć z nim. Postanowił, że skoro tak dobrze radził sobie z czytaniem książek, i to dzięki nim opanował powstrzymywanie feromonów (Konomi niestety nie umiał zbyt dobrze czytać, więc postanowił nie dawać mu lektury, której sam się nauczył), to i dzięki teorii nauczy się fechtunku. O walce wręcz wiedział znacznie więcej — w poprzednim życiu miał okazję nie raz, nie dwa dostać po twarzy i po twarzy kogoś zlać, więc wiedział, że kluczem do mięśni nie jest siedzenie i czytanie, a ćwiczenia, najlepiej siłowe. Jako czarnoskóry dzieciak harował na budowach, a od noszenia worków czy ciągania taczek mięśnie zbudowały się same, Izan nie mógł wydziwiać i marudzić, bo od pracy zależało to, czy cokolwiek danego dnia zje.

     Tutaj jednak… trochę się rozleniwił, to musiał sobie przyznać. Korzystał z tego, że ten świat dał mu możliwość chłonięcia wiedzy zamiast pracy fizycznej. Cieszył się ciepłymi, smacznymi posiłkami trzy razy dziennie, wylegiwał się i przechadzał po królewskich ogrodach, podziwiając otoczenie.  Żeby jednak przestać być postrzeganym jako słaba, krucha omega, którą niewątpliwie pod względem fizycznym teraz był, musiał regularnie ćwiczyć. Starał się jakoś to sobie poukładać, ale bez worków i taczek z cegłami wszystko było trudniejsze. Nie miał pojęcia, jak zabrać się w samotności do budowania formy, którą poprzednio zdobywał latami głodu i ciągłego wysiłku.

     Wtedy powróciła do niego wizja treningów. Killian chciał zostać jego nauczycielem — na pewno nie po to, aby faktycznie go szkolić, tylko macać po tyłku. Być może uznał, że pomysł Izana jest jego chwilowym udziwnieniem codzienności, że zaraz mu przejdzie, ale nie. Chłopak musiał mieć siłę bety, żeby choć trochę czuć się bezpiecznie. Jeśli znowu u jego boku zabraknie kogoś do ochrony, a sytuacja nie będzie za ciekawa… to Izan wyjdzie z siebie, a już na pewno nie będzie miał tyle szczęścia, co przy Morviku.

     Chociaż jego osobista straż nie miała zamiaru sprzeciwiać się królowi, to chodziła za nim krok w krok. Izan uznał, że musi jakoś ominąć zakaz Killiana. Żeby ćwiczyć, potrzebował kogoś, o kogo król nie będzie zazdrosny. Najlepiej omegę, i to będącą jego rodziną.

     Świetnie się składało, bo Konomi również miał (co prawda na rozkaz Izana, ale jednak) zacząć treningi fechtunku. Bracia ćwiczyli więc przez pewien czas wspólnie, a Derrio i inni wykrzykiwali im rady, gdy naparzali się drewnianymi mieczami. Latem klaskał, jakby był świadkiem niesamowitego turnieju, ale jedynym, co obserwowało się wtedy na polu treningowym, było nieudolne starcie dwóch żółtodziobów, zadyszanych i przepoconych, nieco brudnych od ziemi, w ćwiczebnych strojach, poruszających się z mniejszą gracją, niż słonie w składzie porcelany.

     Mimo to Izan był z siebie dumny. Mięśnie, o istnieniu których do tej pory nie miał pojęcia, piekły go po godzinach wysiłku, ale cieszył się, że je rozruszał. Konomi chyba też miał z tego frajdę — Izan podejrzewał, że bardziej przez to, że może się na kogoś rzucić i odreagować, niż dlatego, że uczył się bronić. Na dodatek Konomi szybko łapał nauki o powstrzymywaniu feromonów, dlatego na treningach coraz rzadziej wypuszczał je pod wpływem stresu i zmęczenia. Gdy jednak już tak się działo, Latem, nieważne, co robił, zatrzymywał się i wlepiał w niego swoje wielkie, miodowe oczka. Izan wiedział, że cechy drugiej płci zwykle ujawniają się w okolicach piątego roku życia, dlatego podejrzewał, iż niedługo okaże się, kim jest jego syn. Podejrzewał, że to omega — zbyt spokojnie podchodził do feromonów omeg, a bał się zapachu alf. Póki jednak nic nie było wiadome, cieszył się błogą nieświadomością.

     Gdy kończyli z fechtunkiem, robili sobie przerwę na odpoczynek, a następnie obijali drewnianego manekina z całych sił. Konomi mógł co prawda skorzystać z pomocy swojego gwardzisty przy treningu, ale odmówił — najwyraźniej wciąż było za wcześnie, aby dopuścił do siebie jakiegoś innego mężczyznę, nawet jeśli na czas udawanej walki. Chociaż chłopakom udzielane były różne rady, trudno było je zastosować, kiedy za partnera miało się obiekt nieożywiony.

     Na intensywnych starciach minęły im trzy dni, a potem, gdy nastała czwarta doba, Izan zdał sobie sprawę, że Killian mu nie odpuści, nieważne, jak by się stawiał.

     Przypomniał sobie o tym w momencie, gdy rozciągał mięśnie przed ćwiczeniem fechtunku. Jego straż jak zwykle stała w pewnej odległości, wszystkiemu się przyglądając, a także doglądając Latema, który akurat zobaczył motylka, i się do niego skradał. Konomi coraz chętniej uczestniczył w treningach, bardziej się też rozluźniał. Może dlatego, kiedy bliźniacy usłyszeli za plecami głos Killiana, Konomi prawie wywrócił się, chcąc jak najszybciej skryć się za bratem.

     Izan, w przeciwieństwie do wszystkich, nie skłonił głowy. Patrzył hardo na męża, czekając na to, co ten chciał mu powiedzieć. Bo że przyszedł do niego, nie miał wątpliwości. Podejrzewał też, że wie, czego się spodziewać — w końcu sam zobowiązał się do spełnienia jego życzenia.

     — Zostawcie nas samych — zażądał Killian, nawet nie odwracając wzroku od omegi. Wszyscy, poza Latemem, oddalili się z pola treningowego. Chłopiec, chociaż motylek zdążył już odlecieć jakiś czas wcześniej, nie miał zamiaru opuszczać tatusiów. Patrzył tylko na króla tymi swoimi wielkimi, miodowymi oczami, które teraz oprócz strachu wypełniała także determinacja. — Ty możesz zostać.

     Izan miał ochotę prychnąć. Ale robił mu łaskę, niesamowite. W końcu to nie tak, że Latem był jego synem, więc powinien mieć z nim jakiś kontakt.

     Chłopiec w kilku susach znalazł się u boku Izana. Stanął przed nim, a następnie wyciągnął przed siebie drewniany mieczyk. Killian uniósł brwi, Izan też zdziwił się na taką śmiałość dziecka.

     — Ić siobie! — krzyknął Latem, a jego rączki zadrżały. Zacisnął szczęki i cały się zaczerwienił. Postawienie się królowi wymagało od niego sporo wysiłku. — Nie zabieziesz juś tacie majtek!

     Izan miał ochotę się roześmiać, ale zamiast tego, podobnie jak Killiana, wmurowało go w ziemię.

     — O czym on mówi? — Mężczyzna zrobił krok w przód, nadziewając się kolanem na mieczyk.

     Izan udał, że ta sytuacja wcale go nie rozczuliła. Obrócił głowę, żeby ukryć rumieńce.

     — Musiał podłapać coś z naszej ostatniej rozmowy na wsi — mruknął. Wcale nie uśmiechało mu się przyznawanie do tego, że od tego incydentu kilka razy w swojej komnacie wyklinał na głos perwersyjność Killiana.

     Król kucnął. Latem musiał pomyśleć, że wyrwie mu miecz, bo zacisnął na nim mocniej palce, ale Killian tylko (albo aż, jak pomyślał Izan) poczochrał go po włosach.

     — Niczego mu nie zabiorę — odparł. Patrzył na Latema dziwnie, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego dziecko już potrafi mówić. — Ale nie wykluczam, że kiedyś sam zapomni majtek z moich komnat.

     Izan syknął i zanim zdążył się zastanowić, co robi, zdzielił męża swoim drewnianym mieczem. Palnął go mocniej, niż zakładał, co z jednej strony go przeraziło, a z drugiej usatysfakcjonowało.

     — Nie gadaj takich bzdur przy dziecku!

     Killian wyprostował się — ewidentnie bolała go głowa, ale nie chciał tego okazać. Izan poczuł się trochę winny. Nie dość, że jeden tata Latema uczy go perwersji, to drugi proklamuje przemoc.

     — Sorki — bąknął, a kiedy Killian pochylił się, żeby usłyszeć, co chłopak szepcze, ten ucałował go szybko w czubek głowy. — Teraz jesteśmy kwita.

     Król gwałtownie uniósł głowę, prawie zdzielając podbródek Izana, ale ten zdążył się odsunąć. Chłopak nie miał pewności, czy nie było to celowe działanie, bo na twarzy Killiana pojawiły się czerwone rumieńce. Musiał się na niego nieźle wkurzyć — nie dość, że oberwał od omegi, to ta później cmoknęła go w głowę jak jakiegoś szczeniaczka.

     — W każdym razie — Killian przeczesał palcami czarne włosy — przyszedłem, sam wiesz czemu. Musisz spełnić moje życzenie.

     — A się tym nie znudzisz? W końcu masz o wiele ciekawsze rzeczy do roboty, niż uczenie jakiejś omegi walki — fuknął Izan, mając nadzieję, że jakoś zniechęci alfę do tego pomysłu. — Poza tym skąd mam wiedzieć, że ty w ogóle umiesz walczyć?

     Nie powinien tego dodawać. Czerwone oczy Killiana rozbłysły — odsunął się i podszedł do pozostawionego przez Konomiego miecza.

     — Latem, usiądź sobie na trawie i patrz, jak walczy król.

     Aha, czyli Izan poruszył jego dumę. Szkoda, że zanim go sprowokował, nie zadał sobie pytania, czy Killian nie jest gotów zabić go na tym treningu.

     W tamtej chwili miał nadzieję, że skończy się na paru siniakach, a nie nieszczęśliwym wypadku, którego świadkiem będzie tylko pięcioletni chłopiec.

Comments
* The email will not be published on the website.
I BUILT MY SITE FOR FREE USING