Obudził się wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca. Chyba instynktownie wyczuł, że ciało Killiana się od niego odsuwa — mimo to nie próbował go zatrzymać, gdy mężczyzna ubierał się szybko, ale po cichu, by go nie zbudzić. Skoro nie chciał mieć świadka wyjścia z komnaty, to niech mu będzie. Izan leżał tym razem skierowany w stronę Killiana, bo gdy delikatnie uchylił powieki, wszystko wyraźnie widział. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku wskazującego na przebudzenie. Nie miał ochoty rozmawiać z mężem, a on, skoro go nie budził, najwyraźniej też wolał tego uniknąć.
Kiedy Killian wyszedł, Izan przetarł oczy, upewnił się, że Latem nadal chrapie, i również wstał. Wyjrzał na korytarz, ale nie dostrzegając przed drzwiami żadnego ze strażników, zawrócił do sypialni. Przebrał się w strój ćwiczebny, zaplótł włosy w koronę i, nie zwracając uwagi na opuchnięte od wczorajszego płaczu oczy, przybrał wyraz, który nie zdradzał żadnych uczuć.
Poszedł do kuchni, bo, jak się domyślał, właśnie tam spotka poranną służbę. Nie miał do końca pewności, która była godzina, ale kiedy się tam zbliżył, od razu dostrzegł światło i usłyszał przyciszone głosy. Wszedł do środka, a jednej z mniej zajętych służących polecił, by poszła znaleźć Brigitte — jego główną pokojówkę. Kazał też przekazać, by póki co nie budziła Latema, ale w miarę możliwości wywietrzyła pokój, nim mały się obudzi. Izan domyślał się, że chłopczyk, nie dostrzegając go, a czując feromony alfy, zacznie panikować.
Gdy to miał już załatwione, udał się od razu na pole treningowe. Nie przejmował się tym, że wciąż nie było dostatecznie jasno, i że nikogo przy nim nie było. Jego osobista gwardia nie dostała rozkazów, by chodzić za nim dwadzieścia cztery godziny na dobę, a nie zamierzał ich budzić dlatego, że sam nie mógł już spać. Izan musiał jakoś odreagować, wyrzucić z siebie negatywne emocje. Wątpił, by był lepszy sposób od nawalania w manekin ćwiczebny.
Wyciągnął jedną z kukieł ze schowka, ustawił ją z dala od zamkowych murów, i zaczął trening. Na początku się rozciągnął, tracąc resztki rozespania, a potem kopał, bił, walił i uderzał tak mocno, aż zaczęła go opuszczać frustracja. Wyobrażał sobie, że tak naprawdę nie jest omegą — albo że przynajmniej przestanie nią być, gdy zniszczy ten sprzęt. Udawał, że manekin jest nim, tym słabym ogniwem, które nadaje się tylko do wyglądania ładnie i rodzenia dzieci. Teraz nie był Sonomim, był na powrót Izanem, który musiał udowadniać swoją wartość na każdym kroku w tym okrutnym świecie, a każde potknięcie było równoznaczne z upadkiem z wielkiego klifu. Ktokolwiek dostrzeże jego słabość, wykorzysta to.
Musiało minąć sporo czasu, odkąd ostatni raz zwracał uwagę na otoczenie. Gdy usłyszał swoje imię — nie, to było imię Sonomiego — zatrzymał się, rozejrzał i spostrzegł, że słońce już wstało, a on głośno dyszał i drżał ze zdenerwowania.
Dostrzegł przed sobą Konomiego, również ubranego w ćwiczebny strój. Różnili się tylko tym, że on miał krótsze włosy, na dodatek nie potrafił ich dobrze związać, więc zamiast warkoczy nieprzeszkadzających w treningu, miał zwykłego kucyka. Izan rozczulił się na ten widok, przypominając sobie, jak wiele podstawowej wiedzy ominęło Konomiego dlatego że, przynajmniej teoretycznie, to Sonomi miał być tym lepszym bratem, bo urodził się z macicą.
— Co tu robisz? — zapytał Izan, zerkając w kierunku słońca.
Sądząc po jego położeniu, do ich treningu pozostało jeszcze dużo czasu. Zresztą, co on mówił? Przecież wczoraj Killian zakomunikował, że to on będzie ćwiczył ze swoim mężem, więc dla niego Konomi poszedł w kąt. Może dlatego chłopak przyszedł wcześniej, wiedząc, że na Izana nie ma już co liczyć, a nie zamierzał walczyć ze strażnikami.
— Przyszedłem pogadać — powiedział. Brzmiał dość pewnie, a na jego twarzy po tych kilku dniach w zamku pojawiły się kolory. Wyglądał pięknie, tak jak powinna każda omega. — Widziałem cię z okna.
— Nie mogłem spać — odparł Izan, robiąc wykop w stronę głowy manekina. Nie sięgnął, ale jakby mógł z tak krótkimi kończynami?
— Ja też — przyznał Konomi, zaczynając się rozciągać. — Mam bardzo lekki sen, i nie do końca jeszcze przyzwyczaiłem się do materaca.
Skoro przez większość życia żył jako żebrak, nie było w tym nic dziwnego. Izan domyślał się, że dla Konomiego bardziej znajome było czucie pod sobą siana, a także unoszącego się w powietrzu zapachu końskiego łajna.
Gdy skończył się rozciągać, dołączył do Izana. Mimo względnie mniejszego zaangażowania, szło mu zaskakująco dobrze — może nareszcie także doszedł do wniosku, że nie umiejąc się bronić, będzie do końca życia skazany na łaskę lub niełaskę alf, a chciał tego uniknąć. Choć był od Izana słabszy, to jego wykop wylądował na głowie manekina, przechylając ją w tył.
— O czym chciałeś porozmawiać? — zagaił Izan, nie chcąc dać poznać po sobie zdenerwowania. Wkurzał się już nawet dlatego, że sam nie mógł kopnąć tej przeklętej głowy. — Nie podoba ci się życie tutaj? Ktoś cię zaczepiał?
Z uderzania w manekin przeszli do sparingu. Chociaż obaj byli mali i słabi, to zaskakująco szybcy — a może tylko swoim zdaniem. Izanowi przeszło przez myśl, że gdyby trzymał teraz sztylet, to mógłby pokonać każdego wroga. Mógłby nawet obalić Killiana, który najwyraźniej aż do teraz nie myślał o tym, by go zabić. Czy jednak się to zmieniło? Izan nie wiedział. Wczoraj w łaźni mógłby zrobić z nim wszystko, a jednak tylko go przytulał, podczas gdy jego omega płakała.
Izan się odsłonił, a Konomi to wykorzystał i kopniakiem w bok powalił go na ziemię. Pisnął, jakby do ostatniej chwili spodziewał się, że brat się zasłoni. Izan stęknął z bólu, ale uśmiechnął się wymuszenie.
— Usiądź. Zaplotę ci warkocze.
Konomi ukląkł jak posłuszny pies, a Izan, zaciskając zęby, rozwiązał mu kucyk i zaczął robić warkocze bokserskie. Odkąd sam miał długie włosy, nauka fryzur okazała się szalenie ważna.
— Nikt mnie nie zaczepia, skoro mam strażnika — odparł Konomi, przechylając nieznacznie głowę. Izan w cieniu zamkowego muru dostrzegł sylwetkę bety, która miała pilnować chłopaka. Wcześniej nawet go nie zauważył. — Chciałem pogadać o tobie.
Izan ścisnął pasma mocniej, niż planował, a Konomi syknął cicho.
— Nic mi nie jest.
— Wiem, że to nie moja sprawa — mruknął cicho bliźniak, kuląc się — ale mam komnatę obok ciebie. Król został z tobą na noc, a ty wyglądasz, jakbyś płakał. Pomyślałem, że… — zamilkł, ale nie musiał kończyć, by Izan zrozumiał, co chciał mu przekazać.
Chłopak pogłaskał go po włosach, uśmiechając się pod nosem. Konomi wycierpiał tak wiele, był ofiarą licznych gwałtów, niekiedy zbiorowych, po pierwszym poronieniu był regularnie bity, by nie urodzić dziecka, a mimo to martwił się o niego? O brata, który założył szczęśliwą rodzinę z najpotężniejszą osobą w kraju? To było przykre, urocze i rozczulające jednocześnie.
— Nic mi nie jest — powtórzył Izan, tym razem delikatniejszym tonem. W porównaniu z Konomim przeżycie próby gwałtu nie było niczym strasznym, a on zachował się tak, jakby skończył się dla niego świat. Nie powinien się nad sobą użalać i dzielić się tym żalem z innymi. Nie miał wcale tak źle. — A jak podoba ci się życie tutaj? Skoro już powoli łapiesz czytanie, to niedługo zabiorę cię do biblioteki, żebyś sam sobie coś wybrał.
Wstali z ziemi i wznowili sparing, choć Konomi nie wyglądał na przekonanego. Może przyrównywał zachowanie Izana do swojego własnego, gdy żył jeszcze w biedzie i w domu Morvika. Może wiedział, że Izan kłamał, tylko starał się oszukać sam siebie, że wcale tak nie jest.
— Skończmy na dziś — zaproponował Konomi. — Ledwo trzymasz się na nogach i jesteś strasznie blady. Jadłeś śniadanie?
— Nie — odparł Izan. Jak na zawołanie zaburczało mu w brzuchu, ale nie czuł głodu. Nie czuł nawet zmęczenia, tylko ogromną rezygnację. — A co z szermierką?
— Możemy wrócić do tego wieczorem. — Konomi machnął ręką, wskazując na pałac. — Idź coś zjeść i najlepiej się prześpij.
Izan nie miał nawet siły, żeby się opierać. Mozolnym krokiem ruszył do zamku, a gdy przekroczył jego mury, nie marzył o niczym, jak tylko o tym, by usiąść przy stole z Latemem i słuchać jego wesołej gadaniny. Przyświecał mu jednak jeszcze ważniejszy cel.
Za wszelką cenę unikać Killiana.