Nie wcisnął w siebie zbyt wiele. Kucharze dziś się postarali, miał do wyboru różnorakie smakołyki: kiełbaski, jaja na miękko, twardo, sadzone, owoce i warzywa, śmietankę, mleko, ciastka zbożowe, pieczywo, mięso, ser... ale kiedy patrzył na to wszystko, to chciało mu się rzygać. Nie czuł głodu, mimo że żołądek domagał się pożywienia. Po tym, jak jedna z pokojówek wszystkiego spróbowała, żeby upewnić się, że nic nie jest zatrute, Izan nałożył sobie na talerz jajko i kromkę chleba. Żuł pieczywo, tocząc jajko po talerzu, i przysłuchiwał się wesołej gadaninie Latema, którą tak uwielbiał.
— Dzisiaj odpuścimy sobie naukę — powiedział mu, z uśmiechem obserwując, jak na twarzy kilkulatka wykwita radosny wyraz. — Pobawimy się w ogrodzie, chcesz?
— Tak! — pisnął chłopczyk, rozbryzgując kropelki mleka na stole. Dostrzegł to i spróbował zetrzeć je rękawem, ale Izan go powstrzymał. Sięgnął po serwetkę i sam posprzątał. — A... tylko my?
— Możemy jeszcze zaprosić wujka Konomiego — dodał Izan, ale Latem pokręcił głową, zupełnie jakby nie miał go na myśli.
— A tatę?
Izan zacisnął szczękę i trącił jajo z taką siłą, że wypadło mu z talerza na podłogę. Schylił się po nie.
— Tata jest zajęty — burknął. Nie było to nawet kłamstwo, a taki argument brzmiał o niebo lepiej niż: „I nawet go nie obchodzisz". — Hm, ale jak będziemy się bawić w chowanego, to będziemy potrzebować więcej osób.
Latem przekrzywił głowę.
— A cio to jest „w chowanego"?
Izan zerknął na niego ze zdumieniem. Malec nigdy się w to nie bawił? Czy jego dawne opiekunki nawet od czasu do czasu nie grały z nim w jakieś gry? A może to zabawa typowa dla świata Izana, ale tutaj wygląda to zupełnie inaczej?
— To taka gra na kilka osób. Jedna osoba liczy, powiedzmy do dziesięciu, a reszta chowa się w różnych miejscach. Jak ta pierwsza osoba skończy liczyć, to szuka reszty, a wygrywa ten, kogo znajdzie ostatniego.
Latem zaklaskał w dłonie.
— Chciem w chowanego!
— Po śniadaniu — uspokoił go Izan. Zerknął na stół, na swoją nadgryzioną kromkę i brudne jajko, które położył obok niej na talerzu. — Jedz, żebyś miał energię do zabawy.
Ktoś zapukał do drzwi. Izan się wzdrygnął, ale zaraz pomyślał, że przecież król, którego nie chce dzisiaj widzieć, raczej nie pukałby tak grzecznie. Zamiast tego wszedłby do środka bez pytania.
— Proszę!
W progu pojawił się Konomi. Izan westchnął z ulgą, a przynajmniej w myślach, bo nie miał zamiaru pokazywać na zewnątrz, jak bardzo boi się spotkania z Killianem.
Chłopak był świeżo po skończonym treningu — został na polu dłużej od Izana, i od razu można było dostrzec, że wrócił dopiero teraz. Nadal nosił na sobie strój treningowy, a policzki nadal miał zaczerwienione od wysiłku. Nim zamknął drzwi, Izan dostrzegł za progiem jego strażnika. Kazał mu poinformować swoją gwardię, żeby za godzinę czekali przed jego komnatą.
Zaprosił Konomiego gestem dłoni, pokazując na jedzenie. Wcześniej, gdy obaj ćwiczyli, powiedział bliźniakowi, by ten wpadł na śniadanie. Cieszył się, że Konomi miał w sobie coraz więcej odwagi i chęci, by spędzać z nim czas. Jeszcze do niedawna widział w jego oczach zazdrość, a może i wściekłość, zupełnie jakby Konomi obwiniał Sonomiego za to, co zrobili mu rodzice.
Latem umilkł. Robił się nieśmiały w szczególnie małej grupie, ale nawet jeśli Izana powinno to niepokoić, to potrafił cieszyć się jedynie z tego, że chłopiec nie ma teraz do czynienia z królem — przy nim nie był nieśmiały, tylko bardzo nerwowy, prawie bliski płaczu. Może to dlatego, że był jedną z nielicznych alf, jakie spotkał w życiu, a może przez jego status.
— Po śniadaniu idziemy się bawić w chowanego — powiedział Izan, widząc, jak Konomi podejrzliwie zerka na jego talerz. — Chcesz dołączyć?
— Pewnie — mruknął. Sięgnął po ciastko i zaczął je chrupać jak chomik.
Czyli w tym świecie zabawa w chowanego jednak istniała. Izan nawet nie miał myśleć o tym, jak wrednie i nieodpowiedzialnie postępowały opiekunki Latema.
Po posiłku Konomi poszedł do swojej sypialni, żeby się odświeżyć i przebrać, a Izan zastanawiał się, czy zna kogoś spoza służby, kto mógłby się z nimi pobawić. Niestety, nie znał dosłownie nikogo. Najlepiej, gdyby było to dziecko albo parę w wieku zbliżonym do Latema... A może na dworze był ktoś taki? Przecież urzędnicy, straże, pokojówki i inni musieli mieć swoje rodziny gdzieś blisko, prawda?
Izan wyjrzał na korytarz, na szczęście dostrzegając już jednego ze swoich gwardzistów.
— Derrio, wiesz może, czy gdzieś w zamku są jakieś dzieci?
Mężczyzna spojrzał na niego dziwnie, ale Izana jakoś to nie zaskoczyło — powiedział frazę, która brzmiała naprawdę pedofilsko.
— Parę razy w tygodniu odbywają się tutaj nauki na damy dworu — odparł po namyśle. — Jeśli czternastoletnie dziewczynki można uznać jeszcze za dzieci, to...
Izan gwałtownie pokręcił głową. Na moment przypomniał sobie, że wyglądając tak młodo, a mając blisko pięcioletniego syna, musiał urodzić przed osiemnastką, może nawet bliżej szesnastki lub piętnastki. Chyba nie chciał znać odpowiedzi, kiedy dokładnie doszło do ślubu z Killianem.
— A pięcioletni chłopcy? Znasz kogoś, kto mógłby się bawić z Latemem?
Okej, dodał to drugie zdanie, bo wystraszył się, że Derrio znowu go nie zrozumie, a, co więcej, zacznie myśleć o nim okropne rzeczy.
Strażnik pokręcił głową.
— Książę jest... jakby to ująć... za wysokiego statusu — mruknął w końcu. — Znam jednego siedmiolatka, ale to syn szewców, więc...
Izan złapał go za ramię, żeby uświadomić go, już nie wiadomo który raz, że nie jest osobą, dla której liczy się status, rasa czy inne duperele.
— Jeśli ma teraz czas, to mógłbyś go zapytać, czy chce się pobawić z młodszym kolegą? — zapytał z nadzieją. — Ale użyj dokładnie tych słów. Nie chcę, żeby on i jego rodzice pomyśleli, że to rozkaz.
Derrio po chwili wahania pokiwał głową.
— I mam go przyprowadzić tutaj?
— Nie, poczekaj z nim w ogrodzie. — Izan zerknął w głąb pokoju, na uwijające się przy stole służące i gadającego do pluszowej żabki Latema. — My zaraz tam przyjdziemy.
Naprawdę, naprawdę, nie chciał trafić dziś na Killiana.