Wpatrywali się w siebie przez zaledwie ułamek sekundy. Izan nigdy nie należał do strachliwych osób — kiedy starszy od niego dzieciak chciał go uderzyć, wyprowadzał cios jako pierwszy. Korzył się jedynie przed szefem na budowie, ale nie miał ku temu wielu okazji, bo nie narzekał na swoją pracę, będąc wdzięcznym, że ma pieniądze na przetrwanie.
Teraz jednak, gdy Killian zrobił krok w przód, Izan cofnął się, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. I nie uciekł o pół metra, a niemal o trzy. Gdy chłopak pojął, co zrobił, w jego głowie była już tylko jedna myśl: „Uciekaj". Odwrócił się i pędem ruszył przed siebie, korzystając z tego, że Killian na pewno nie spodziewał się takiej akcji.
Właściwie to nawet nie wiedział, dlaczego biegnie — no dobra, wiedział, ale zastanawiał się, czy do działania skłoniły go bardziej cechy omegi, czy też myśli krążące w jego głowie. Czy gdyby wciąż był Izanem, tym czarnym nowojorczykiem bez przyszłości, a nie Sonomim, omegą skazaną na łaskę i niełaskę męża, postąpiłby tak samo?
Był pewien, że wyraz twarzy Killiana zwiastował same kłopoty. Izan nie przyszedł na umówiony trening, więc król zaczął go szukać. Dlaczego? Och, to oczywiste — by powiedzieć mu, że popadł w jego niełaskę. Niełaska w najoptymistyczniejszej perspektywie zakładała ogłoszenie, że Killian zacznie szukać sobie kochanka, spychając Sonomiego do robi konkubenta. Izan wiedział, że przez swoje wczorajsze zachowanie mocno zachwiał swój obraz w oczach władcy, więc gdyby ten stracił nim zainteresowanie, nie byłoby to nic dziwnego. Istniały jednak inne opcje: Killian wcale nie musiał szukać sobie innej omegi, a przynajmniej nie do czasu, gdy Sonomi wciąż pozostawał przy życiu. Właśnie dlatego nogi Izana kazały mu biec.
Chłopak albo nie przewidział, albo nie chciał nawet myśleć, że przez swoją omeżą naturę nie miał szans w starciu z alfą. Zrobił zaledwie parę kroków, znikając na zakwieconej ścieżce, a już poczuł, że w sandałach nie ujdzie ani tak daleko, ani tak szybko, jakby chciał. Biała szata falowała za nim, a złote ozdoby pobrzękiwały, dając znać o jego dokładnym położeniu.
Przebiegł może dziesięć, może dwadzieścia metrów, aż ktoś złapał go od tyłu za nadgarstek. Jedno bolesne wykręcenie ręki później Izan wiedział już, że nie da rady uciec. Że nigdy nie miał szans. Że mógł spakować siebie i Latema od razu po tym, jak król rano opuścił jego sypialnię, i nie okłamywać samego siebie, że uda mu się utrzymać pozycję albo pozostać z mężem w przyjaznych stosunkach.
Czerwone oczy Killiana wpatrywały się w niego w prawdziwą żądzą mordu. Izan nagle pobladł, nogi się pod nim ugięły. Wiedział, że ma już na nadgarstku siniaki od potężnego uścisku, który niemal miażdżył mu rękę, ale mimo to doszedł do wniosku, że jeśli tylko zacznie udawać, Killian niczego nie zauważy.
— No i mnie złapałeś. — Głos mu zadrżał i na koniec się załamał, a miodowe oczy nie potrafiły skupić się na jednym punkcie, gotowe do wylania kaskady łez. — To co, teraz ja gonię?
Mężczyzna poluzował uścisk, ale nie uwolnił nadgarstka Izana. Chłopak wcale mu się nie dziwił — gdyby nie nagła rezygnacja, jaka go opanowała, ponownie spróbowałby swoich sił w ucieczce.
Wzrok Killiana na moment stał się mniej natarczywy i złowrogi, ale to była zaledwie chwila, która w niczym Izanowi nie pomogła.
— Myślisz, że my bawimy się w berka? — zapytał Killian, a jego ton, gdyby nie potężna dawka gniewu, byłby lodowaty, nieczuły. — A może wszystko jest dla ciebie zabawą? — Puścił go, jakby był gotów patrzeć, jak Izan ponownie biegnie przed siebie, tyle że teraz nie wyglądał, jakby chciał go złapać. Po chwili milczenia dodał: — Nie przyszedłeś na trening. Myślałem, że nie czujesz się na siłach, a ty latałeś tu sobie wesoło, jakby nic się nie stało.
Aha. Killian był tak wkurzony, bo Izan wystawił go na polu treningowym. Tylko dlatego.
Chłopak nawet jakoś szczególnie nie przeanalizował słów króla. Doskonale wiedział, że nie spełniając jego założeń, nie wpisując się w jego wizję fascynującej omegi, stanie się dla niego nieatrakcyjny jako mąż. A nie chciał się zmieniać, nie chciał udawać, że dalej czuje się w jego towarzystwie jak równy z równym. Wczorajsza sytuacja w łaźni jasno uświadomiła Izanowi, że w konfrontacji z alfą to zawsze on będzie przegranym. Mógł wygrywać w przytykach słownych, ale gdyby teraz Killian złapał go za szyję, a Izan stawiałby się z całych sił, nic by to nie wskórało. Jako omega jego osobowość, starania, inteligencja, życie, nie miały znaczenia. Liczyło się tylko to, że dał królowi potomka, ale jeśli Latem jest omegą, to... będzie musiał urodzić kolejne dziecko, być może kolejne i kolejne... aż któreś z nich okaże się alfą.
Nagle Izan poczuł, że Sonomi postąpił właściwie, usuwając się z tego świata. Zazdrościł mu, że wylądował w jego ciele, pogruchotanym przez ciężarówkę, wymagającym rehabilitacji, na którą w Stanach Zjednoczonych bez kasy nie było szans. Sonomi na pewno już nie żył.
A Izan, w perspektywie tych wszystkich przykrych myśli, jakich teraz doświadczał, chciałby podzielić jego los.
— Znajdź sobie kogoś. — Zaskoczył go jego własny ton, tak chłodny i opanowany, że w niczym nie przypominał słów sprzed paru chwil. To nie był głos tej pokonanej omegi, jaką był przed momentem, a tego faceta, który po reinkarnacji w tym dziwnym świecie myślał jeszcze, że da radę coś w nim zmienić. Może to była biologia, że omegi rodziły się słabe fizycznie, a społeczeństwo uczyło je również słabości psychicznej. Może powinny nadawać się tylko do zaspokajania potrzeb alf i ładnego wyglądu, a nie myśleć on równych prawach i własnym szczęściu. — Latem jest omegą, nie może zasiąść na tronie. Ja nie zamierzam urodzić ci kolejnego dziecka, więc musisz znaleźć sobie do tego kogoś innego.
Killian wyglądał na zaskoczonego takim obrotem spraw. Przyszedł tu tylko nakrzyczeć na Izana, może też na niego ponarzekać, a tu nagle namalował się przed nim obraz, który znał aż za dobrze.
— Myślałem, że chcesz równouprawnienia omeg i alf.
Chłopak wzruszył ramionami. Było w tym geście tyle niedbałości, jakby już nic na tym świecie się nie liczyło.
— Nieważne, czego ja chcę. — Jego oczy, od jakiegoś czasu pełne życia, na nowo stały się matowe, jakby nie widziały, co się przed nimi dzieje. — Omegi nie mają prawa do żadnych życzeń.
Przed Killianem stał dokładnie ten sam Sonomi, który opuścił go dwa miesiące temu po spożyciu trucizny.