29 Dec

Uwaga! Występują sceny +18 oraz nawiązania do późniejszych wydarzeń historii, które nie zostały jeszcze opisane w rozdziałach 1-17; pojawiają się wskazania co do zakończenia historii i wątków pewnych postaci, więc czytacie na własną odpowiedzialność!

     Izan nigdy nie przepadał za Świętami. Kiedy był mały, często zakradał się w Wigilię pod okna sąsiadów, by podejrzeć, co dzieje się w środku — widział wtedy choinki przyozdobione bombkami, łańcuchami i światełkami, które mieniły się ciepłym blaskiem. Przyglądał się suto zastawionemu stołowi, który niekiedy uginał się od potraw. Zawsze burczało mu wtedy w brzuchu. Od paru dobrych lat nie zwracał uwagi na prezenty, których wyczekiwały dzieci, bo wiedział, że nie są one dla niego. Ale jedzenie… Gdyby poczekał parę dni, na pewno domownicy zdecydowaliby się na wyrzucenie nadmiaru potraw, a on wtedy mógłby ich spróbować.

     Zima nie była dla niego niczym przyjemnym. Początkowo okres świąteczny martwił go tylko przez pryzmat tego, że inne dzieci dostawały wymarzone prezenty od Świętego Mikołaja, podczas gdy u niego nic się nie zmieniało. Kiedy jednak stracił dach nad głową, jego jedynym życzeniem na Gwiazdkę było odnalezienie spokojnego, ciepłego miejsca, by przeczekać zimę. Śnieg niejednokrotnie przysypywał ulice miasta grubą warstwą puchu, z czego cieszyły się dzieci, dorośli narzekali, bo musieli odświeżać podjazdy, a Izan, osłonięty kartonem, zamarzał na śmierć. Z perspektywy czasu uznał za cud, że nigdy niczego nie odmroził sobie do tego stopnia, by jakiś fragment skóry obumarł. Przez całą zimę chodził ze swędzącymi, zmarzniętymi dłońmi i katarem, ale w porównaniu do innych bezdomnych, których czasami zgarniały odpowiednie organy, gdy ci nie ruszyli się z miejsca od kilku dni, miał nadzwyczajne szczęście.

     Jeśli zaś o Świętym Mikołaju mowa, to przestał wierzyć w niego szybciej od swoich rówieśników. Duch Świąt nigdy niczego mu nie podarował, chociaż co roku marzył, by się to zmieniło. Bogate dzieciaki dostawały wszystko, co chciały, a nawet i więcej, podczas gdy on miał nadzieję, że szybko znudzą się nowymi zabawkami i je wyrzucą — z początku sam chciał się nimi bawić, ale potem myślał tylko o tym, by je sprzedać i zarobić trochę centów.

     Dla niego cała ta „magia Świąt” była nie tyle wymysłem, co luksusem dostępnym jedynie dla normalnych ludzi. On był dysfunkcyjny, nie miał dokąd pójść, do kogo się odezwać, co robić. Ponoć na Gwiazdkę ludzie stawali się bardziej empatyczni — co za bzdura. Wszystkie pieniądze wydawali na zakupy typu jedzenie i prezenty, więc rzucenie paru drobnych bezdomnemu było dla nich zbędnym utrudnieniem. Mijali żebraków siedzących na ławkach w parku, kulących się w uliczkach przy śmietnikach. Wszystkie te wymysły o zapraszaniu obcych, samotnych ludzi do swojego domu na uroczystą kolację były ściemą. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto z przyjemnością wprowadziłby do siebie bezdomnego — śmierdzącego, być może roznoszącego jakieś paskudztwo, a nie daj Boże złodzieja!

     Biorąc to wszystko do kupy, Izanowi wychodził prosty wynik — Święta były najgorszym okresem w roku, nawet jeśli parę dni po nich w śmietnikach roiło się od jeszcze dobrego albo lekko nadpsutego jedzenia czy nietrafionych prezentów, które mógł odsprzedać.

     Właśnie dlatego z pewną konsternacją przyjął widok za oknem — pierwszy śnieg, odkąd trafił do tego przedziwnego świata.

     Jak zdążył się dowiedzieć już dobrych kilka miesięcy temu, ludzie stąd nie obchodzili świąt typowych dla mieszkańców jego rzeczywistości. Poza urodzinami, rocznicami czy Dniem Bogów (Izan uznał go trochę za odpowiednik Wszystkich Świętych i Nowego Roku jednocześnie, bo polegał na modlitwach składanych bogom w rocznicę ich narodzin w okolicach marca, gdy natura budziła się do życia) nie obchodzono niczego innego. W jego świecie ulice miast byłyby teraz przyozdobione świecidełkami, a w centrum stałaby choinka, którą za dziecka uważał za tak wysoką jak całe Empire State Building.

     Ale to nie był jego świat. Tutaj nikt nie ozdabiał pałacu, nie szykowano potraw wigilijnych, ta cała „magia Świąt” nigdy nie była tu obecna. Było to… dość dziwne. Izan przyzwyczaił się, że od grudnia z każdej strony zasypywany był całym tym gwiazdkom pierdzieleniem, więc spokój i obojętność, z jakimi się teraz spotykał, zbijały go z tropu. W gruncie rzeczy Święta nie były złe… kiedy miało się pieniądze i bliskich, z którymi można było je spędzać. Dlatego w trakcie wpatrywania się w spadający śnieg przyszedł mu do głowy dość szalony pomysł. Uznał, że skoro ma do tego warunki, to zrobi niezapomniane, najlepsze pod słońcem Święta, tak żeby Latem miał się czym cieszyć. Może przy okazji i on sam zmieniłby zdanie co do najbardziej znienawidzonego przez siebie okresu w ciągu roku.


𖡽


     Przygotowania zaczął od zrobienia listy. Umieścił na niej rzeczy, które wydawały mu się aż nazbyt oczywiste — klimatyczne potrawy typu indyk (nigdy go nie jadł, bo psuł się na tyle szybko, że gdy wylądował już w śmieciach, był do niczego), którego zapach czuł zawsze pod niemal każdym z okien; słodkie ziemniaki (marzył o tym, by spróbować je ciepłe i w momencie, gdy były jeszcze miękkie) czy pudding. Nie mogło też zabraknąć czekoladowych figurek bałwanków, reniferków czy Mikołajów. A jak już o tym mowa…

     Zaraz po wizycie u szefa kuchni i przekazaniu mu, czego się spodziewał (oczywiście nie podał szczegółowych przepisów, rzucił tylko luźne hasło, by kucharz zrobił potrawy z jedzenia, które pierwszy lord nakazał), ruszył do krawca. Facet był ucieszony z zamówienia Izana niemal tak samo jak wtedy, gdy ten od razu pod odrodzeniu kazał mu zmienić całą swoją garderobę. Chociaż chłopak zastrzegł, by stroje zostały wykonane najszybciej, jak tylko się da, to nie spodziewał się, że krawiec przyjdzie do niego już następnego dnia z gotowym projektem.

     Izan planował spędzić swoje pierwsze Święta jedynie w towarzystwie Latema i Killiana, ale zanim zdążył któremukolwiek o tym powiedzieć, plotka o dziwnych fanaberiach pierwszego lorda rozeszła się po pałacu jak świeże bułeczki. Krawiec, kucharz czy cukierniczka — ktokolwiek puścił farbę, że omega coś szykuje, dał pokaz niezłego braku elokwencji. A Izan przekonał się o tym w momencie, gdy jeszcze nic nie było gotowe — podczas gdy plan obmyślił z rana, Killian już wieczorem znał każdy jego szczegół.

     — Co to za okazja? — zapytał, gdy po zakończonym spotkaniu z poddanymi wszedł do ich komnaty.

     Izan spojrzał na niego tak, jakby spodziewał się, że informacje o tym, co szykuje, nie dotrą do jego uszu. Po chwili jednak westchnął, zdając sobie sprawę, jaki był naiwny.

     — U mnie obchodzi się w grudniu Święta Bożego Narodzenia. To coś jak Dzień Bogów, ale trochę inaczej — odparł, nagle zdając sobie z czegoś sprawę. — Cholera, choinka. Zapomniałem o choince. — Za oknem od dawna panował już mrok, a mimo to Izan nachmurzył się, jakby dopiero teraz to dostrzegł. — Dobra, załatwię to rano. Ale bombki… Światełka… Skąd ja to wezmę…?

     Killian najpewniej rozumiał dość mało z jego paplaniny, ale nawet jeśli, to nie dał tego po sobie pokazać.

     — A którego grudnia? — dopytał, siadając obok niego na łóżku. — Bo wiesz, dwudziestego czwartego…

     — Właśnie wtedy. — Izan pokiwał głową. — Chociaż w sumie to Wigilia, Święta są dzień później…

     Król chyba chciał coś powiedzieć, ale przez roztrzepanie omegi najwyraźniej zrezygnował. Westchnął i nim Izan zdążył jakkolwiek zareagować, oplótł go ramionami w pasie i pociągnął za sobą, po czym obaj wylądowali plecami na miękkiej pościeli. Złożył na jego czole pocałunek i zaczął powoli uwalniać feromony, jakby myślał, że pierwszy lord tego nie zauważy.

     — A Latem? — wychrypiał Izan, wcale już niezaskoczony zachowaniem męża.

     Przy każdej pierwszej lepszej okazji, gdy byli sami, Killian próbował się do niego dobrać.

     — Jest z Haelem. — Kolejny pocałunek, tym razem w kącik ust. — Pilnuje ich Brenan i kazałem mu nie wypuszczać chłopaków jeszcze przez jakiś czas, więc się nie martw.

     Izan pokiwał głową, ale z niechęcią przyjął następnego buziaka. Był zbyt zaaferowany przygotowaniami do Świąt, nie miał też na tę chwilę zbytnio miejsca w grafiku, by wrzucić do niego mizianie się z mężem.

     Killian, widząc, że jego próby nic nie dają, odpuścił i po prostu przycisnął omegę do swojego boku.

     — Nie mogę się doczekać, aż będziesz mieć ruję — powiedział, kładąc brodę na czubku jego głowy.

     Chłopak fuknął.

     — Dopiero co skończyła się twoja. Wiesz, ile dni chodziłem po niej obolały?

     Uścisk króla się wzmocnił. Izan odebrał to za zły znak, chyba niepotrzebnie wspomniał, że po seksie ciało bolało go jeszcze przez dłuższy czas, mimo że po rui zapewniał męża, że czuje się dobrze.

     — Przepraszam — wyszeptał mu nad uchem Killian, przez co Izan się wzdrygnął. Nie chciał znowu przechodzić tego samego, przecież już wszystko sobie wyjaśnili. Alfa niepotrzebnie na nowo się nakręcała. — To już się nigdy nie powtórzy.

     — Nie zapominaj, kto wszedł ci wtedy do sypialni — odparł. — Mówiłem, że masz się tym nie przejmować. W trakcie rui feromony przejmują kontrolę.

     Killian chciał coś na to odpowiedzieć, ale przerwało mu pukanie do drzwi. Izan natychmiast poderwał się do siadu i machinalnie zaczesał włosy do tyłu. Chyba cały zamek wiedział, w jak dobrych stosunkach była teraz para królewska, ale Izan nie chciał nikomu dawać powodów do myślenia, że grzmocą się za każdym razem, gdy zostają sami.

     — Wejść — nakazał, zanim jeszcze podniósł się z łóżka.

     Kiedy tylko jego stopy dotknęły podłogi, do komnaty wbiegł roześmiany Latem. Killian prychnął, zerkając w kierunku wejścia. Brenan stał w nim ze skwaszoną miną, a zaraz za nim, w cieniu, krył się uczepiony płaszcza ojca Hael.

     — Proszę wybaczyć, wasze wysokości — powiedział, kłaniając się nisko. Hael niezgrabnie kiwnął głową, zamiast wykonać pełny ukłon, ale nikt nie zwrócił mu uwagi na niezachowanie etykiety. — Książę chciał jak najszybciej się z waszymi wysokościami spotkać.

     Izan spojrzał na chłopca — musiał się tak spieszyć na spotkanie z nimi, że nie pozwolił najpierw rozebrać się z ciepłego płaszcza, nawet nie zdjął czapeczki, kaptura i rękawic. Już miał go zapytać, co się stało, ale po szerokim uśmiechu dziecka wiedział, że nie miał się o co martwić.

     — Ujepiłem ludka ze śniegu! — krzyknął, rzucając się w ramiona nie Izanowi, a Killianowi, co zaskoczyło obu tatusiów — pierwszego, bo już szykował się do przytulenia, i drugiego, bo ten momentalnie został zmiażdżony w niedźwiedzim uścisku. — Choćcie ziobacić!

     Killian uniósł wzrok na Brenana, który nadal nie odważył się wejść do komnaty. Wyglądało na to, że chce jak najszybciej uciec sprzed oblicza króla. Odkąd jego synek i Latem się zaprzyjaźnili, przybyło mu na głowie parę siwych włosów. Mogło to mieć też związek z tym, że jako omega bał się konfrontacji z tak potężną alfą jak Killian. A może miał na to wpływ jego status męża królewskiego szewca. Choć mocno się starał, nie mógł dorównać żonie-alfie w jej warsztacie.

     — Byłeś na dworze o tej porze?

     Gdy król zgromił Brenana wzrokiem, ten natychmiast się wzdrygnął.

     — Chłopcy nalegali, więc…

     Izan przejął Latema od króla, tłumiąc żal do synka, że w pierwszej kolejności nie przytulił się do niego.

     — Śnieżny ludek poczeka do rana, aż zacznie świecić słońce. O ile nie ulepiłeś mu nóżek, to nigdzie nam nie ucieknie.

     Latem ochoczo pokiwał głową i pozwolił sobie zdjąć czapkę. Przeczuwając, że na dziś koniec zabawy, pomachał z zapałem Haelowi.

     — Do jutja!

     Hael nieśmiało skinął głową i odmachał mu wolną ręką, drugą nadal ściskając ojca za płaszcz.

     — Papa — wymamrotał.

     Brenan skłonił się znowu i zamknął za nimi drzwi. Kiedy rodzinka została sama, Izan klasnął w dłonie, by zwrócić na siebie uwagę.

     — Cokolwiek planujecie na wieczór dwudziestego czwartego, musicie to odwołać. Rezerwuję was sobie na kolację.

     Killian nie stawiał oporu, choć jako król rzadko kiedy mógł pozwolić sobie na wzięcie wolnego, nie mówiąc już o tym, że pewne sytuacje mogły nadejść znienacka. Wyglądał jednak na pewnego, że będzie mieć w tym czasie spokój od obowiązków.

     — I tak miałem go spędzić z tobą — powiedział.

     Izanowi wydało się to dziwne, ale nim o to dopytał, uwolniony od wierzchnich ciuchów Latem zaczął biegać po komnacie, głośno się przy tym śmiejąc.

     Chyba będą musieli przełożyć tę rozmowę na później.


𖡽


     Ale ta „rozmowa na później” nigdy nie nadeszła. Tydzień później, dwudziestego czwartego grudnia, wszystko było gotowe na Wigilię, która w tym świecie nie miała racji bytu. Parę dni wcześniej krawiec dostarczył Izanowi ubrania, a gdy chłopak ledwo co pokazał strój Latemowi i dał go synkowi do przymierzenia, okazało się, że mogą to być nawet lepsze Święta, niż Izan przypuszczał. Podczas gdy mały pierniczek siedział w kąciku zabaw, on sprawdzał, czy jego strój elfa ma jakieś mankamenty. Najbardziej obawiał się tego, że będzie wyglądał głupio, ale jak na pierwszy raz z cosplayem wyszło mu całkiem nieźle. Prawdopodobnie to dlatego, że ciało Sonomiego było po prostu piękne z natury, rysy jego twarzy były delikatne i dziewczęce, nawet lekki zarys mięśni, jakie Izan wyrobił przez te kilka miesięcy, nie mogły zniszczyć całokształtu. Zerkając z boku, odniósł tylko wrażenie, że brzuch nieznacznie mu odstaje. No tak, mógł ostatnio tyle nie jeść, ale co mógł poradzić? Próbowanie świątecznych potraw było teraz jednym z jego ulubionych zajęć.

     Do kompletu brakowało mu już tylko Mikołaja, ale Killian nie chciał przymierzyć swojego stroju. Ciągle zasłaniał się pracą, a gdy Izan nalegał wieczorami, mąż przekręcał sytuację tak, że zamiast się przebrać, rozbierał i siebie, i omegę. Chłopak uznał, że skoro tak się przez tym opierał, to dobrze, na Wigilię zobaczy go w kostiumie po raz pierwszy i będzie to swego rodzaju prezent pod choinkę.

     Problem pojawił się jednak wtedy, gdy przez cały dzień nie mógł go nigdzie znaleźć. Obudził się w pustym łożu, zjadł śniadanie z Latemem i poszedł pobawić się z nim na śniegu. Chociaż bacznie się nie rozglądał, nie spostrzegł władcy w ogrodzie, co musiało znaczyć, że siedzi w swoim gabinecie albo jest na spotkaniu z ważnymi osobistościami państwa. Chociaż obiecał mu przecież, że będzie mieć dzisiaj wolne, więc było to dziwne i uwłaczające.

     Gdy Latem w południe zasnął, Izan poszedł sprawdzić, jak idą przygotowania na wieczór. Do przypilnowania miał tylko jedzenie, bo ozdoby, choinka i prezenty były już gotowe. Spędził nad organizacją tyle czasu, że czuł się zmęczony, mimo iż dopiero co wstał. Kiedy wszedł do kuchni, uderzył w niego zapach różnych potraw — intensywne zioła i przyprawy, mięsa, słodkości, wypieki, warzywa i owoce skwierczące na ogniu. Choć nie spodobała mu się ta kumulacja, wszedł głębiej do pomieszczenia. Wypatrzył głównego kucharza i od razu do niego podszedł.

     — Jakieś problemy?

     Mężczyzna akurat nadziewał w tym czasie indyka. Odwrócił się zaskoczony i natychmiast skłonił.

     — Żadnych, pierwszy lordzie! Wszystko idzie zgodnie z planem!

     Izan wpatrywał się w ledwo co obranego z piór ptaka, kątem oka zerknął na misę, gdzie odłożone był wszystkie wnętrzności. Na myśl, że za kilka godzin zje to, co teraz przed sobą widzi, zebrało mu się na wymioty. I to tak na serio.

     Kucharz w ostatniej chwili podsunął mu pod brodę pustą miskę. Izan pozbył się wszystkiego, co zalegało mu w żołądku, a po chwili spojrzał na zawartość naczynia, jakby spodziewał się tam zobaczyć źródlaną wodę. Ostatni raz rzygał, kiedy dopiero co przeniósł się do tego świata, a jego ciało musiało pozbyć się resztek trucizny. Czyżby czymś się ostatnio podtruł, ale przez odporność ciała Sonomiego nawet nie zdał sobie z tego sprawy?

     Zdał sobie sprawę jednak z tego, że niemal wszystkie dźwięki w kuchni, poza skwierczącym na ogniu jedzeniem, ucichły.

     — Pierwszy lordzie… — mruknął kucharz, mniej przepełniony troską niż oburzeniem za to, że coś takiego wydarzyło się nad jego blatem roboczym — wszystko dobrze? Zaprowadzić lorda do medyka?

     Izan oddał mu miskę i od razu zobaczył w jego oczach, że mężczyzna sądził, iż omega została obrzydzona jego jedzeniem do tego stopnia, że musiała to zamanifestować.

     — Nie, nic mi nie jest — odparł, nie do końca kłamiąc. Mdłości zdążyły mu już przejść. — Pracujcie dalej, tak jak się umawialiśmy.

     Wyszedł z pomieszczenia i od razu uświadomił sobie, że jak na razie nie będzie mu dane spróbować świątecznego indyka. Po czymś takim wątpił, że przełknąłby chociaż kęs.

     Czas do kolacji zleciał mu nad wyraz szybko, głównie na zastanawianiu się, czym mógł zatruć swój organizm. A może nie miało to żadnego związku z jedzeniem, a jego stanem psychicznym? Tak przejmował się ostatnimi dniami, jak wypadną jego pierwsze w życiu Święta, że martwił się każdą błahostką. Może przeciążony umysł w końcu dał upust swojej udręce w tak nieoczywisty sposób?

     Jakakolwiek była odpowiedź, nie poznał jej. Zamiast tego zaczął martwić się, że na wigilijnej kolacji nic nie przełknie, bo sytuacja z wymiotowaniem powtórzyła się jeszcze w trakcie obiadu. Ostatecznie zjadł tylko krem warzywny i miał nadzieję, że jego organizm nie pozbędzie się go wprost na czerwony obrus przy dawaniu prezentów.

     Chociaż prawie nie odstępował Latema na krok, pojawiając się z nim tego dnia w wielu miejscach, to nigdzie nie spotkał Killiana. Poczuł się zawiedziony, a tajemnicze dolegliwości wzmocniły jego złość. Mąż obiecał, że dzisiaj będzie wolny od jakichkolwiek zadań i obowiązków, a tymczasem okazało się, że zwyczajnie go okłamał. Izan starał się zachować opanowanie przy synku, ale kiedy się ściemniło i powolnym krokiem zmierzał wraz z nim do jadalni, gdzie miała odbyć się kolacja, coś znowu ścisnęło go w brzuchu, ale tym razem nie przez złe samopoczucie.

     Zatrzymał się przed wielkimi drzwiami prowadzącymi do jadalni. Trzymał Latema za rękę, więc miał wrażenie, że chłopiec wyczuwa, jak cały się trzęsie. Nie wiedział, czy to przypadek, ale nagle poczuł słodki zapach bzu i malin. Zerknął na Latema, który wlepiał w niego wielkie oczka. Wydawało mu się, że czterolatek nie potrafi jeszcze kontrolować swoich feromonów, ale kiedy ujrzał jego minę, od razu pojął, że chłopiec chciał go podnieść na duchu.

     Obdarzył go szerokim, nieco wymuszonym uśmiechem.

     — Nic mi nie jest, ale dziękuję za troskę. Zaraz zjemy z tatusiem.

     Pchnął lekko drzwi, które skrzypiąc, wpuściły ich do środka.

     Widok, jaki tam zastali, był jak z najgorszego koszmaru. Przynajmniej umownie. Z jednej strony wszystkie przygotowania Izana poszły na marne — stół z potrawami został do połowy pozbawiony obrusu, za który szarpał zwierzak, z drugiej zaś tego zwierzaka od obrusu próbował odciągnąć Killian, co wyglądało dość komicznie. Izan spostrzegł, że drugi zwierzak, identyczny jak pierwszy, kręci się wokół choinki, jakby zastanawiał się, czy najpierw ją obsikać, czy od razu się na nią rzucić. Trzeci wyskoczył na Izana i Latema od razu po tym, jak przekroczyli próg.

     Chłopak wziął dziecko na ręce, choć Latem nie wyglądał, jakby miał się rozpłakać. Przyglądał się wszystkim tym scenom z zainteresowaniem i błyskiem w oczach.

     Izan nie wiedział, czy ma się złościć o całe to pobojowisko, czy cieszyć, że po raz pierwszy tego dnia zobaczył Killiana, a ten jednak pojawił się na kolacji.

     — Możesz mi powiedzieć, co tu robią tygrysy? — zapytał.

     Na dźwięk jego głosu król puścił jedno z kociąt i spojrzał na niego tak, jakby chciał zawrzeć w swoim spojrzeniu przeprosiny za wszystko, co zrobił.

     — Simael powiedział, że są wytrenowane — burknął jakby na swoją obronę — a jak tylko je tu wypuściłem, żeby na was poczekały, to one od razu…

     — Simael sprzedał ci tygrysy? — dopytał Izan, choć domyślał się, jak to wyglądało. — Myślałem, że nawet z nim nie rozmawiasz.

     — To twój szwagier. — Choć Killian najpierw zrezygnował z odciągnięcia tygrysa od stołu, teraz na nowo podjął się tego zadania. Złapał kocię i uniósł je, a ono puściło obrus i głośno zamiauczało. — No i król Ediantu. Kurwa mać, zabiję go!

     Izan zgromił go wzrokiem za przekleństwo, ale Latem nawet nie przejmował się ich wymianą zdań. Całe zainteresowanie skierował na tygrysiątko, które krążyło wokół niego i omegi. Zamachał rączkami, jakby chciał dosięgnąć zwierzaka.

     — Kotek!

     Latem był ubrany w strój piernika, a Izan miał na sobie kostium elfa i bał się, że tygrysy zaraz podrą im ubrania, ale się na to nie zapowiadało. W przeciwieństwie do tego, co widywał w telewizji, te pasiaste koty nie wyglądały, jakby chciały ich zjeść, tylko się pobawić.

     — Czemu je kupiłeś?

     Chłopak zrobił kilka kroków w jego stronę, a tygrysiątko podążyło za nim. Do jednego dołączył drugi, a trzeci w końcu wyrwał się z objęć Killiana i dołączył do pozostałych. Cała trójka usiadła przed Izanem i zaczęła wesoło machać ogonkami. Na ten widok Killiana aż zmroziło.

     — No dobra — mruknął po chwili. — Może go nie zabiję. Najwyraźniej się sprawdzą.

     — W czym? — dopytywał Izan, choć widok tego wszystkiego nadal go zaskakiwał. Skoro palce maczał w tym Simael, musiał być jakiś haczyk. Nie dowierzał, że Killian zgodził się przyjąć coś od faceta, który znany był z robienia innym psikusów.

     — To tygrysy strażnicze. Od narodzin był im podawany twój zapach, żeby wiedziały, kogo mają pilnować. Ale nie wiedziałem, że to tak działa.

     Jak dla Izana to było za wiele.

     — Poczekaj, nic z tego nie rozumiem. Usiądźmy i mi to wyjaśnij.

     Nadal trzymając Latema na rękach, zajął jedno z nieprzewróconych jeszcze krzeseł. Killian postawił obok niego drugie, a tygrysy podeszły bliżej, obwąchując Izanowi nogawki zielonych spodni.

     — Do tej pory nie miałeś szczęścia ze strażą, więc stwierdziłem, że zamiast ludzi, możesz potrzebować zwierząt — podjął temat Killian. — Simael chwalił się też, że u niego na dworze szkoli się dzikie koty, żeby strzegły konkretnych osób, więc stwierdziłem, że to najlepsze wyjście. Przyjechały dziś rano, a ja musiałem ich doglądać, tylko że Simael słowem nie wspomniał, że nie będą się mnie słuchać.

     Izan poprawił siedzącego mu na kolanach synka i zerknął przelotnie na tygrysiątka. Do tej pory widział te zwierzęta w zoo, jak raz uzbierał na bilet, ale na dworze króla Ediantu nie miał z nimi styczności. Może i był tam mało razy, ale oprócz lwic strzegących Simaela i pantery Konomiego nie widział nic więcej.

     — Czyli mają słuchać tylko mnie? — zapytał, a mąż skinął głową. Izan zmarszczył brwi, nie podobało mu się to. Nie był przyzwyczajony do zwierzaków, a już tym bardziej drapieżnych. — A wszystkich innych będą atakować?

     Złapał rękę Latema, gdy ten wystawił ją do jednego z tygrysów. Chłopiec nadął policzki i mruknął oburzony. No cóż, lepsze to niż utrata palców.

     Killian westchnął.

     — Może są trochę nieokrzesane, ale nie skrzywdzą innych, póki nie każesz im tego zrobić. Wymagają nieco szkolenia, ale są niegroźne. — Po chwili dodał, znacznie ciszej: — Przynajmniej ten oszust tak mówił…

     Izanowi naprawdę się to nie podobało.

     — Mają parę miesięcy, a skoro mój zapach był im podawany od narodzin, to planowałeś to od dawna. Czemu nic mi nie powiedziałeś? Mógłbym się wtedy jakoś przygotować.

     Czerwone oczy Killiana zalśniły. Wstał z krzesła i wyciągnął rękę do Izana, ale ten mu jej nie podał, obejmując malucha. Podniósł się z miejsca, a tygrysiątka odsunęły się nieco.

     — To miał być prezent — wychrypiał mężczyzna, biorąc od niego Latema. Postawił go na ziemi, a zwierzęta od razu usiadły przed księciem i zaczęły go obwąchiwać.

     Izan natychmiast się po niego schylił, ale Killian złapał go za nadgarstek.

     — Nic mu nie zrobią, ale jak chcesz, to możesz im jeszcze rozkazać, żeby były grzeczne.

     Widząc, jak Latem bardzo chce pogłaskać koty, a one nie wydają się niespokojne, nieco odetchnął.

     — To powiedz mi, z jakiej okazji ten prezent? Przecież nie wiedziałeś wtedy, co to Święta.

     Killian pokręcił głową.

     — Ty naprawdę nie wiesz, co dzisiaj jest za dzień, co? — Izan pokręcił głową, a król na to parsknął. Puścił jego nadgarstek, splótł z nim palce i pokazał na ich dłonie, a konkretnie na palce serdeczne. — Nasza piąta rocznica ślubu.

     Latem zaśmiał się głośno, głaszcząc tygrysa, podczas gdy Izan gwałtownie wciągnął powietrze nosem.

     — Czemu mi nie powiedziałeś? Nie miałem pojęcia — obruszył się, nagle zdając sobie sprawę, jak musiało to wyglądać w oczach króla.

     Zamiast cieszyć się ich rocznicą, pierwszy lord szykował się do obchodów jakiegoś wymyślonego przez siebie święta. Nagle zrobiło mu się potwornie głupio. Nie był już nawet zły o ten cały bałagan, tygrysy i o to, że Killian nie przebrał się w swój mikołajowy strój.

     Zamiast mu odpowiedzieć, mężczyzna pochylił się do niego i pocałował go przelotnie w usta.

     — No już, to nic takiego — powiedział i po chwili dodał szeptem: — Lepiej opanuj feromony, bo nie wytrzymam i zaciągnę cię do sypialni.

     Izan może i nieco się denerwował, ale przecież nie na tyle, by nie móc zapanować nad własnym zapachem. Spojrzał na Killiana dziwnie, jakby nie wiedział, o czym ten mówił.

     — Wypuściłem je?

     Teraz to król wyglądał na zaskoczonego.

     — Czułem je, odkąd tylko tu wszedłeś. Nawet ich nie hamowałeś.

     Było to o tyle zastanawiające, że omega starała się przecież nad nimi panować, co do tej pory świetnie jej wychodziło. Może to te nagłe zmiany samopoczucia doprowadziły do zachwiania feromonów?

     Postanowił się tym nie przejmować. Zerknął na Latema, który ganiał się z kotami, i uznał, że chyba naprawdę nie stanowią one dla innych zagrożenia, o ile sam Izan tego nie zachce. A kiedy już podrosną, staną się jego prawdziwą tarczą w walce z tymi, którym nie podoba się jego starcie ze schematami narzuconymi na omegi.

     — W sumie nie jest tak źle — skwitował, rozglądając się po sali. — Co prawda mieliśmy zjeść kolację i wymienić się prezentami, ale…

     — Jeśli chodzi o prezenty, to twoje zniszczyły pół jadalni — mruknął z goryczą Killian.

     Izan potrząsnął głową.

     — Przecież nadal jest dużo jedzenia, nic nie szkodzi. Latem, chodź!

     Na jego słowa chłopiec zatrzymał się i odwrócił, a rozpędzony tygrys wleciał w niego z całym impetem. Niespodziewanie dziecko nie zaczęło płakać, tylko roześmiało się, wstało z posadzki i podbiegło do krzesła, na które po chwili się wczołgało. Tygrysiątka ruszyły za nimi i siadły obok jego krzesła. Z całą pewnością czuły od niego zapach Izana, skoro spędzali ze sobą tyle czasu.

     — Pora na posiłek! — ogłosił pierwszy lord, siadając obok chłopca.

     Rozejrzał się po stole, ignorując na wpół zdjęty obrus i parę wywróconych talerzy z jedzeniem. Gdy spojrzał na indyka, natychmiast zamknął oczy.

     Killian wykroił z ptaka dwie nóżki oraz piersi, a resztę rzucił na ziemię tygrysom. Kocięta ani drgnęły, ale co rusz zerkały to na mięso, to na Izana, prosząc go o pozwolenie. Chłopak nie miał zamiaru współczuć indykowi, mimo że ten był jego wieloletnim marzeniem. Pozwolił tygrysom zabrać się za resztki i odmówił, gdy Killian chciał nałożyć mu pierś na talerz. Zamiast tego pochłaniał pudding, choć wiedział, że nie powinna to być jego kolacja, a raczej deser. Nie mógł jednak nic na to poradzić — żołądek boleśnie skręcał mu się na samą myśl, że będzie musiał przegryźć coś twardszego, wymagającego żucia. Nawet jeśli nie uszło to uwadze króla, to nic nie powiedział, a gdy przyszła pora na wręczanie prezentów, twarz Izana na nowo się rozpogodziła.

     Latem podarował rodzicom ich portret wykonany farbkami, Izan dał mu zaś żeński odpowiednik króla-żabki, a Killianowi w udziale przypadł naszyjnik z malunkiem Sonomiego w środku. Chłopak już od jakiegoś czasu zastanawiał się, jak wykazać swoje istotne miejsce w życiu władcy, nie ingerując bezpośrednio w jego rolę (jeszcze tego by mu brakowało, by wybuchła rewolucja przez to, wielki alfa stał się pantoflem), co chyba ostatecznie mu się udało. Killian uznał, że tygrysiątka są dla Latema lepszym prezentem niż diadem, który mu przygotował, z czym Izan nie do końca mógł się kłócić. Chłopiec znacznie bardziej wolał bawić się z kotami niż nosić na głowie ciężki metal, ale po konsultacjach uznano, że będzie go zakładał na ważnych uroczystościach. Jeśli chodziło zaś o sam prezent dla Izana, to takowego nie było — tygrysy miały charakter rocznicowy, nie świąteczny, ale w perspektywie tego, że Izan nie miał za to upominku na rocznicę, a na Święta już tak, to obaj wychodzili na zero.

     A przynajmniej tak się Izanowi zdawało, bo gdy nadszedł czas położenia się do łóżka, Killian wyciągnął go z komnaty, którą dzielili z Latemem, bo zaprowadzić go do drugiej sypialni. Ostatnio Izan był tutaj, gdy król miał ruję, a wspomnienie tego wywołało w nim dreszcz. Wiedział, w jakim są tu celu, i zupełnie mu to nie przeszkadzało, ale zdziwił się, gdy zobaczył na łóżku jakieś rozrzucone ciuchy. Gdy uważniej im się przyjrzał, natychmiast pojął, że został zdradzony w kwestii poufności nawet przez krawca.

     — Zawrzyjmy umowę. Ty ubierzesz się w to, a ja wcisnę się w tamten czerwony strój.

     Izan fuknął, wlepiając w niego oburzone spojrzenie.

     — To szantaż.

     — Ale chcesz mnie w tym zobaczyć — faktycznie, chciał. Mógłby nawet stwierdzić, że to było jego największe, tegoroczne gwiazdkowe marzenie — a ja nie bez powodu dopytywałem krawca, za co się przebierzesz, żeby zrobił też to.

     Nikomu nie mógł zaufać. Zdradził go nawet krawiec, mimo że zapewne zmuszony do uszycia czegoś takiego.

     Nakazał Killianowi, by ten się odwrócił, a gdy się przebierał, rzucił pogardliwie:

     — Nie wiedziałem, że kręcą cię przebieranki.

     — To ty przebrałeś się za jakiegoś zielonego gościa w spiczastej czapce, a z naszego syna zrobiłeś piernika. Naprawdę, panują u ciebie dziwne zwyczaje.

     — Ty za to myślisz tak, jak u mnie większość napalonych facetów — odparł. — Są nawet miejsca, gdzie przychodzą, zamawiają alkohol, a przynoszą go im dziewczyny przebrane za króliki czy koty.

     — Tylko się pogrążasz. — Killian już miał się odwrócić, ale Izan natychmiast go za to zganił głośnym syknięciem. Okrył się kołdrą, żeby mieć pewność, iż druga część umowy zostanie wypełniona. — Właśnie przyznałeś, że u was to normalne, że pociągają was zwierzęta.

     — Nie, że normalne… — Killian odwrócił się i zaczął iść w stronę łóżka. Chłopak rzucił mu czerwone odzienie i szczelniej przykrył się pierzyną. — A teraz się przebieraj i już mnie nie denerwuj!

     Choć sam zastrzegł, by podczas przebierania go nie podglądano, Killian nie wyraził sprzeciwu, by Izan na niego patrzył — wykorzystał więc to z pełnym zaangażowaniem, sycąc się widokiem nagiego ciała męża. Śledził każdy pojedynczy mięsień, spod kokona zrobionego z kołdry, zerkając z zainteresowaniem, jak Killian przebiera się w mikołajowy strój. Gdy mężczyzna skończył, nie zapiąwszy guzików w kubraku, Izan przygryzł wargę, skanując jego wyraźnie zarysowane mięśnie brzucha.

     Warto było czekać całymi latami na ujrzenie takiego Świętego Mikołaja.

     — Zadowolony? — zapytał Killian, natychmiast ściągając z głowy czapkę z pomponem. Nie czekając na reakcję omegi, zrzucił też kubrak i pozostał w samych spodniach oraz butach. Izan żałował, że nie ma w tym świecie aparatów do pstrykania zdjęć, bo był pewien, że nieprędko ujrzy tak piękny widok ponownie. — To teraz twoja kolej.

     W tym momencie jego największą wadą była słowność — kiedy już coś obiecał, robił to, nie licząc się z konsekwencjami. Zwykle opierało się to na zgryźliwych docinkach, że jak król nie umie rozwiązać jakiegoś problemu ludu, to on sam to zrobi (no i ostatecznie robił, wymyślając niekonwencjonalne metody), ale nie dziś.

     Izan natychmiast pokrył się rumieńcem zażenowania i ciaśniej oplótł kołdrą.

     — Zmuś mnie — warknął, dość piskliwie nawet jak na struny głosowe Sonomiego.

     A Killianowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.

     Pociągnął za kołdrę, jednym potężnym szarpnięciem wyrywając ją z objęć Izana. Materiał opadł na podłogę, a chłopak, pozbawiony nagle źródła ciepła i schronienia, zadrżał. Klęknął na łóżku, kładąc dłonie na udach, i chciał zrobić jakiś nieprzyjemny, groźny wyraz, ale przez rumieniec jego mina musiała zapewne wyrażać coś zupełnie przeciwnego.

     — Jak już się napatrzyłeś, to mi ją oddaj — burknął, wyciągając rękę po kołdrę. Killian jednak ani drgnął, przez co po skroni Izana spłynęła kropelka potu. — Proszę.

     — Nie widzę zbyt wyraźnie, za bardzo się zakrywasz — odparł król, a na jego usta wypłynął cwaniacki uśmiech. Uniósł dłoń, ale bynajmniej nie po to, by oddać omedze okrycie, tylko by wskazać na kraniec łóżka. — Podejdź tu.

     No i Izan to zrobił — najlogiczniejszym wydawało mu się przesunięcie po materacu na czworaka. Dzwonki przypięte do ubrania zabrzęczały cicho, kiedy ruszył w stronę Killiana. Musiał zapewne wyglądać jak skradający się do ofiary kot, z tym wyjątkiem, że jego mina była mieszanką naprawdę wielu emocji, ale na pewno nie opanowania, jakie wyrażają drapieżniki na polowaniu.

     I to wcale nie tak, że Izan nie był przyzwyczajony do gierek z Killianem — odkąd zaczęło łączyć ich coś więcej poza dogryzaniem sobie i okazjonalnym towarzystwem do rozmów czy w trakcie rui, spotykali się w łóżku co noc. Najczęściej spali w sypialni Izana, razem z Latemem, ale co jakiś czas po zaśnięciu syna wymykali się do komnaty króla, wiadomo w jakim celu. Izan nie miał absolutnie żadnego doświadczenia w tego typu kontaktach, za to Killiana często ponosiła fantazja. Izan zastanawiał się wtedy, jak mógł sądzić, że to, co stało się z nim podczas jego pierwszej rui, było szokującym przeżyciem. Teraz nie pamiętał już, co to znaczy nie mieć bólu bioder i tyłka, a początkowe zakrywanie malinek na ciele tak już go znudziło, że przestał się tym zajmować. Ślady zdobiły jego skórę na przemian z bliznami Sonomiego, a najgorzej zawsze było w okolicach klatki piersiowej. Od kilku dni czuł tam dziwny dyskomfort, dziwny w jeszcze inny sposób niż dotychczas, przez co nie był zbyt skory do ponownego poddania się fantazjom męża.

     Jeśli chodziło o sam seks, to był już do niego przyzwyczajony — nagość czy wyuzdane pozy nie robiły na nim większego wrażenia, więc zastanawiało go, czemu tak bardzo wstydzi się stroju, który miał na sobie. Czyżby chodziło o świadomość, że Killian posuwa się w swoich wizjach coraz dalej, a może jednak o to, że jego pomysł ze świątecznymi przebraniami został tak perfidnie wykorzystany na jego niekorzyść?

     Strój elfa, który krawiec uszył na jego polecenie, był prosty — zwykły, zielony kubrak, do tego długie spodnie, buty i zielona czapka. Ale strój elfa, który krawiec uszył na polecenie Killiana… był jak z najgorszego koszmaru. Mało co zasłaniał, właściwie wyglądał jak seksowna bielizna dla kobiety. Alfa pokusiła się nawet o dodanie do tego wielu akcentów, które Izan reprezentował na co dzień — przezroczyste długie rękawy i nogawki, wszystko w kolorze zieleni, by dodatkowo z niego zakpić, no i masa złotych łańcuchów, które po obu stronach upięcia ozdobione były dzwoneczkami. Przy każdym najmniejszym ruchu Izan sygnalizował, jak nakierowuje swoje ciało, nie mógł pozostać niezauważony. I właśnie o to chodziło Killianowi — by ani na chwilę nie stracić czujności, patrzeć na niego w pełnym skupieniu tak jak teraz.

     Choć przez żądzę czającą się w jego oczach Izan wątpił, by dzwoneczki były w ogóle konieczne.

     Gdy dotarł na skraj łóżka, król złapał za wstążkę na końcu jego luźno związanego warkocza i za nią pociągnął, a popielate kosmyki natychmiast rozplątały się do połowy — Izan niespiesznie ułożył je u podstawy, nie spuszczając wzroku z Killiana.

     Kto pierwszy straci czujność, ten przegra.

     Izan usiadł i spuścił nogi na ziemię. Chciał wypuścić nieco feromonów, by sprowokować Killiana, ale zamiast odrobiny, wydostała się z niego całość. Zobaczył, jak ciało mężczyzny się napręża. Wiedział, że popełnił ogromny błąd, zanim Killian w ogóle się jeszcze odezwał, ale nie mógł cofnąć feromonów. Te jakby żyły własnym życiem, nie słuchały go.

     — Naprawdę nie chcę tego z ciebie zrywać — wychrypiał władca — ale nie mogę się powstrzymać.

     Gwałtownie pochylił się do omegi, jedną rękę kładąc na materacu, a drugą na plecach Izana. Siła nacisku, początkowo delikatna, w mgnieniu oka się zwiększyła i chłopak opadł do tyłu, a z jego ust wydobył się jęk. Choć zaczynało brakować mu powietrza, pocałunek trwał w najlepsze, a Killian rękę z pleców przesunął na jego biodro, skąd jego palce szybko odnalazły gumkę i wsunęły się pod materiał majtek. Izan zaskomlał na ten nagły ruch, ale kiedy Killian wypuścił swoje feromony, równie gwałtownie co on sam, jego myśli zamieniły się w papkę, nad którą nie mógł zapanować.

     Król zsunął mu ubranie z bioder, a on natychmiast rozłożył nogi. Od zapachu alfy kręciło mu się w głowie — trochę bardziej niż zazwyczaj, ale też nie tak mocno jak podczas rui. Podniecił się wyjątkowo łatwo i szybko — wystarczyło, że Killian przesunął palcami po jego dziurce, a już zdał sobie sprawę, że jest ona mokra. Wątpił, żeby znaczącą rolę odegrały w tym przebieranki albo nagły atak feromonami. Musiało za tym stać coś więcej, ale nie mógł się domyślić, co to takiego.

     — Jesteś dzisiaj strasznie wrażliwy — zauważył Killian, wsuwając w niego palec.

     Izan złapał go za rękę i spojrzał na niego zamglonym wzrokiem.

     — Więcej — powiedział cicho, poruszając wymownie biodrami. — To za mało.

     Przecież wiedział, że to dopiero gra wstępna, więc dlaczego tak spieszyło mu się do spełnienia? Nie miał rui, ta Killiana minęła niespełna miesiąc wcześniej, także nie mógł tłumaczyć swojej nagłej chcicy zwykłą biologią. Ale czy to na pewno była chcica? Chciał po prostu poczuć go w sobie, wiedzieć, że Killian jest blisko, najbliżej, jak tylko to możliwe. Może nie chodziło nawet o seks, a zwykłe przytulenie się, ogrzanie ciepłem jego ciała, poczucie, że w jego ramionach jest bezpieczny. Tylko co to oznaczało? Pierwszy raz czuł coś takiego i nie wiedział, czy czasem nie zaczyna szaleć.

     Killian wsunął w niego drugi palec i nachylił się, by wolną ręką rozpiąć złoty łańcuszek, który w okolicach mostka niczym zapięcie od stanika łączył ze sobą materiał zakrywający mu sutki. Kiedy mężczyzna już to zrobił i zaczepnie ugryzł różowy punkt na jego skórze, Izan aż wygiął plecy w łuk.

     — Delikatniej — jęknął z wyrzutem, choć ugryzienie nie było przecież mocne. Tyle że dla niego było odczuwalne niemal jak ściśnięcie zębami aż do krwi, co Killianowi kiedyś się już zdarzyło.

     Mąż odsunął się od niego, wysunął z niego palce i spojrzał mu w oczy. Wyglądał na zdziwionego, ale chyba nie aż tak jak Izan, gdy alfa zaczęła okrężnymi ruchami sunąć po jego skórze wokół drugiego sutka.

     — Co ty… robisz? — zapytał chłopak, śledząc poczynania króla. Czyżby Killian znowu wymyślił jakiś sposób, by zaspokoić go w łóżku?

     — Co czujesz, jak tak robię? — odpowiedział pytaniem na pytanie, przez co Izan zmarszczył brwi.

     — W sumie to trochę swędzi, ale…

     — Kucharz powiedział, że zwymiotowałeś w kuchni. — Dość dziwny temat do rozmów jak na zbliżenie, no ale niech mu będzie. — Zapytałem twoich służących i powiedziały, że rano, kiedy wychodzę, od razu biegniesz do łaźni. Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że chcesz zmyć z siebie mój zapach, tak jak robił to Sonomi, ale ty wymiotujesz, prawda? — Izan uważnie wpatrywał się w jego czerwone oczy, poszukując w nich odpowiedzi na pytanie, dlaczego Killian porusza takie tematy. — Na dodatek nie kontrolujesz feromonów i swędzą cię piersi. To zaczęło się jakiś miesiąc po mojej rui?

     Niepewnie kiwnął głową, nie mając pojęcia, do czego Killian dąży.

     — To nie jest żadna choroba — odparł, podnosząc się na przedramionach. — Po prostu byłem ostatnio trochę zestresowany Świętami, więc nie czułem się najlepiej, ale niedługo mi przejdzie.

     — Na Lafenna — westchnął Killian i pocałował go w czoło. — To nie jest żadna choroba, tylko błogosławieństwo. — Zniżył się i musnął ustami jego odkryty brzuch. Chłopak pojął, do czego to wszystko zmierza. — Jesteś w ciąży, Izan.

     Omega przez chwilę wpatrywała się w niego nic nierozumiejącym wzrokiem, a po chwili z jej oczy wypłynęły łzy. Izan natychmiast przetarł je wierzchem dłoni i uśmiechnął się z zażenowaniem. Nie płakał dlatego, że nie chciał tego dziecka. Nie płakał dlatego, że go pragnął. Wychował się w świecie, gdzie męska ciąża nie była fizycznie możliwa, więc nigdy nie interesował się tematami około ciążowymi, wychowywaniem i dbaniem o noworodki. Nawet jeśli ciąża przebiegnie bezproblemowo, po niej zacznie się trudniejszy okres — Latema poznał w chwili, gdy był on czterolatkiem, ale z malutkim brzdącem sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Jeśli nie da sobie rady, nikt go w tym nie wyręczy. Może nieświadomie skrzywdzić dziecko, które przecież pokocha i będzie dalej kochać.

     — Killian, ja… — wychrypiał załamującym się głosem. — Boję się…

     Mężczyzna objął go, otulając swoim ciepłem i feromonami jak puchatą kołdrą. Zaczął scałowywać mu łzy z policzków.

     — Damy sobie radę — mruknął mu przy uchu. — W końcu to też moja sprawka.

Comments
* The email will not be published on the website.
I BUILT MY SITE FOR FREE USING