28 Dec

7 lipiec, 1990 r., noc


     Po trzech dniach dopłynęliśmy na morze w pobliżu Islandii. Rhine sprawdził radar w kajucie kapitana, jednak, tak jak i wcześniej, nie znalazł żadnego śladu po syrenie. Według mnie te istoty wolałyby pływać w cieplejszych wodach, ale Rhine upiera się, że w zeszłym roku natrafił w pobliżu na jakieś wskazówki.

     Różne zapiski wskazują na to, że te istoty zaliczają się do tropikalnych stworzeń, ale wolę nie porzucać nadziei, póki jeszcze jakąś mam. Bardzo chcę zobaczyć syrenę. Marzę o tym, żeby odkryć to, czego nie był w stanie spostrzec nawet największy znany mi biolog.


     Kończę zapisywać te myśli w swoim dzienniku i zerkam w kierunku małego okrągłego okna kabiny. Chyba mam nadzieję, że wydarzy się coś niezwykłego. Na dworze jest ponuro i ciemno, widzę tylko ciepłe odbicie lampy na szybie i swój cienki zarys w jej odbiciu. Czarne włosy, czarne oczy i coraz bledsza twarz wyglądająca jak u narkomana, który niedawno przedawkował.

     Uśmiecham się. Rhine powiedział, że kiedy zachowuję się paranoicznie, czasami przypominam wariata — może to i prawda.

     Tuż po tym, jak skończyłem pisać, zaskoczony przyciskam końcówkę pióra do kartki. Ogarnia mnie niepokój. Z zewnątrz dobiega mnie niespodziewany krzyk.

     — Desharow, mały Wallace’ie! Chodź szybko, coś poruszyło się w wodzie!

     Ręka mocno mi się trzęsie. Ciało reaguje szybciej niż umysł i już po chwili pędzę do kajuty kapitana. Zderzam się z Rhinem, gdy ten wychodzi z pomieszczenia. Mocno otula mnie ramionami, po czym z podekscytowaniem wskazuje na ekran kamery głębinowej.

     — Wallace, spójrz! Mówiłem, że są tu merfolki1, a ty mi nie wierzyłeś!

     Zerkam na poruszający się na ekranie cień i nieruchomieję.

     Jest tam opływowa sylwetka, zupełnie różna od rekinów czy delfinów. Górna połowa ciała nie zawiera płetw — na ich miejscu tkwią ręce.

     To prawdziwa syrena.

     — Szybko… Zarzuć sieć! Rhine, na co ty czekasz?!

     Próbuję się wyrwać i uderzam Rhine’a w pierś, ale ten tylko się śmieje i chwyta mnie za nadgarstek.

     — Myślisz, że już o tym nie pomyślałem? Jak na razie wabimy to coś przynętą na rekiny. Dlatego nie ucieka.

     — Poważnie?!

     Pędzę szybko na pokład i widzę marynarzy, którzy z pełnym ekwipunkiem i w kombinezonach szykują się do zejścia pod wodę. Trzymają sieci, na których tkwią świetliste boje — wyglądają jak gwiazdy, ale rozsypane na morzu.

     Leniwie poruszają się na falistej powierzchni, podczas gdy marynarze nurkują jeden za drugim. Patrzę na nie z szybko bijącym sercem, jak unoszą się i ponownie opadają. Jestem cały spięty, jakby przez ciśnienie wody.

     To będzie jedno z największych odkryć dokonanych przez człowieka.

     Ciągle o tym myślę i dlatego nie mogę się powstrzymać od usztywniania pleców i zerkania za burtę, stojąc na palcach. Żałuję, że nie mogę zanurkować razem z marynarzami, żeby wyciągnąć syrenę.

     — Wallace, ochłoń trochę, bo zaraz wpadniesz do wody!

     Rhine śmieje się za moimi plecami, a ja jeszcze bardziej się napinam. Kiedy chwyta mnie za ramiona, boję się, że doprowadzi swój żart do skutku. Pochylam się do przodu i pewnie wpadłbym do morza na główkę, gdyby Rhine w ostatniej chwili nie pociągnął mnie za kołnierz do tyłu. Obaj lądujemy na pokładzie.

     Upadam mu tyłkiem centralnie na twarz. Dobrze, że jestem lekki — w innym wypadku miałby złamany nos.

     — Brat2, coś ty taki chętny do całowania mnie w dupę?

     Schodzę z niego i wstaję, a następnie przymrużam oczy i uśmiecham się do niego złośliwie. Rhine nic sobie z tego nie robi. Nadal leżąc na pokładzie, mówi spokojnie:

     — Z biologicznego punktu widzenia kształt twojego tyłka i jego smak jest niczego sobie. To drugie największe odkrycie dzisiaj, zaraz po syrenie.

     — Twoje kolano też „jest niczego sobie” — odpowiadam i kopię go w nogę. Wyszczerzam w jego stronę szereg białych zębów.

     Nie mija sekunda, a plusk wody tuż przy łodzi skutecznie odwraca moją uwagę. Kucam przy maszcie, obserwując, jak marynarze wyciągają świetlistą sieć rybacką, którą następnie zawieszają na haku statku.

     Liny są mocno splątane. Owijają się wokół mokrej sylwetki, która na pierwszy rzut oka przypomina wierzgającego rekina.

     Gdy hak unosi sieć, wychyla się z niej długi ogon, który zatacza w powietrzu łuk.

     Jedyna syrena, jaką do tej pory odkryto, miała czerwony ogon i pochodziła z Oceanu Indyjskiego. Ta złapana przez nas jest inna. Kolor jej ogona to czarny, ale nie do końca.

     Być może to przez odbicie w tafli wody, ale pasmo łusek po środku ma zimnawy, niebieski odcień, który układa się na ogonie niczym fajerwerk. Zakończenie płetw jest lekko czerwone, co fascynuje i przeraża jednocześnie. Przypomina końcówkę splamionego krwią ostrza.

     Nagle zaczynają mnie boleć oczy, tak, jakbym je czymś delikatnie nakłuł. W sercu zaś pojawia mi się namiastka niepokoju. Zaczynam przypominać sobie szczegóły pewnej legendy, którą kilka lat temu na Okinawie usłyszałem od pana Shinichiego — mężczyzny, który przez pięćdziesiąt lat badał syreny.

     To „Syreni Nocny Demon”. Ma czarno-niebieski ogon z domieszką czerwieni, tak jak to stworzenie, które widzę przed sobą.

     Pan Shinichi powiedział mi o nim niewiele, a na jego twarzy czaiła się panika. Usłyszałem od niego tylko to, że ta istota jest dużo groźniejsza od żarłacza tygrysiego. Wzbudza strach nie przez swoją siłę, ale tajemniczą moc, która jej towarzyszy.

     Dodał jeszcze jedno — że jeśli kiedykolwiek spotkalibyśmy taką syrenę, nie możemy traktować jej jak obiekt badawczy, tak jak zrobiliśmy to z czerwonoogoniastą. Inaczej spadnie na nas ogromne nieszczęście.

     „To zły duch pochodzący z piekła”, powiedział.

     Nie jestem Japończykiem i nie znam się na kulturze tego narodu, ale przypuszczam, że miał na myśli coś pokroju chińskiego diabła albo zachodniego demona. Nie dowiedziałem się jednak, jak niszczycielską mocą włada stworzenie, bo pan Shinichi uciął temat, oznajmując, że „trzeba to zachować w tajemnicy”. Najwyraźniej nie miał zamiaru odpowiadać na moje pytania i wolał, żebym już go nie odwiedzał. A kiedy rok później wyjechałem na Okinawę, okazało się, że pan Shinichi niespodziewanie zmarł.

     Od tamtej pory zastanawiałem się, co to wszystko znaczyło. Teraz jednak legenda znów do mnie powróciła.

     Niezależnie od tego, czy pan Shinichi mnie ostrzegł, jako paranoiczny biolog nie mogę oprzeć się pokusie zbliżenia się do syreny, nawet jeśli oznaczałoby to dla mnie śmierć.

     Kiedy stworzenie zostaje przeniesione na pokład i umieszczone w zbiorniku z wodą, na chwilę wstrzymuję oddech.

     Dzięki pomocy marynarzy udaje mi się uklęknąć i wstrzyknąć odpowiednią ilość środka znieczulającego w ogon. Kiedy go dotykam, wyczuwam pod palcami jego krzywiznę.

     Zimne i małe łuski, zupełnie niepodobne do tych rybich — są gładsze i cieńsze nawet od delfiniej skóry. Najbardziej przypominają fakturę tej ludzkiej; zupełnie tak, jakbym dotknął nogi owiniętej cienką warstwą membrany3.

     Tak pochłania mnie ta myśl, że niechcący najeżdżam dłonią na zakończenie ogona i natychmiast odczuwam piekący ból.

     Dziwi mnie to, bo okazuje się, że na trójkątnej płetwie ogonowej znajdują się kolce ostre jak brzytwa.

     Kropla krwi spływa mi z palca na łuski i natychmiast znika, tak jakby została wchłonięta.

     Nagle syrena gwałtownie szarpie ogonem i zatacza nim niesamowity łuk. Wydaje mi się, że chce owinąć się nim wokół mojej kostki, tak jak pyton wokół swojej ofiary. Marynarze z trudem to opanowują.

     Zataczam się na pokład i nie mogę się poruszyć. Jedyne, co robię, to patrzę przed siebie.

     — Idioto, oszalałeś?!

     Rhine podnosi mnie z ziemi i popycha w bok. Następuje na ogon, który przed chwilą chciał mnie zaatakować, a potem wstrzykuje w niego kolejną dawkę środka znieczulającego.

     — Stój! To dawka dla rekina! Możesz to zabić! — krzyczę. Ogon przestaje wierzgać i się uspokaja. Panikuję i odtrącam rękę Rhine’a, zanim zaczyna ściągać sieć.

     Ze strachu i jednoczesnego podniecenia drżą mi ręce, przez co zdejmuję sieć wolniej. Gdy odsłaniam głowę syreny, wraz z resztą ciała, wzdrygam się i cofam, żeby się opanować.

     Pierwszy raz spotykam żywą syrenę.

     Wygląda inaczej od zwłok czy szkieletów, które można oglądać w bibliotekach czy muzeach. Pomijając rybi ogon i ostre uszy, to przypomina człowieka.

     Leży zgięta wpół, z odwróconą twarzą, a jej mokre włosy (nie wiem, czy można to tak nazwać) spływają jej na szyję. Nie widzę twarzy, a tylko jej zarys — ma ostrą szczękę. Prawdopodobnie jest ładna, ale w tej chwili się tym nie przejmuję.

     Kieruję wzrok w dół, na falujące, dobrze zbudowane mięśnie grzbietu. Są napięte i mam wrażenie, że syrena zaraz skoczy i ugryzie mnie jak rekin.

     A raczej, powinienem powiedzieć „tryton”, bo to dorosły mężczyzna.

     Do tej pory wydawało mi się, że syreny są bezpłciowe i dostosowują się tak jak mureny — mogą zmieniać płeć w zależności od własnych potrzeb. Teraz jednak wiem, że się myliłem.

     Mimowolnie spoglądam w dół na podbrzusze trytona, gdzie znajduje się wybrzuszenie owinięte łuskowatą błoną. Kieruje się niżej, razem ze skośnymi mięśniami brzucha, ukazując mały otwór w kości łonowej.


(tak jak na obrazku poniżej)


     Jest to podobne do „przyrządu” delfina w momencie, gdy ten dorasta i łączy się w parę ze swoją partnerką. Dokładnie takie samo, jak „kolumna” mężczyzny.

     Ale czy merfolki mogą mieć w ogóle taki sam system rozrodczy jak ludzie? Czy ich stosunki seksualne tylko nieznacznie się różnią?

     Ciekawość bierze górę i wyjmuję latarkę z tylnej kieszeni spodni, żeby natychmiast to zbadać.

     Kiedy jednak jej światło wpada na twarz trytona, w chwili, gdy już mam znów przy nim kucnąć, ten się porusza. Odskakuję od razu, a Rhine staje przede mną, żeby w razie nagłego ataku móc mnie obronić.

     Tryton nie porusza się gwałtownie, a ociężale. Lekko przechyla głowę, a mokre włosy zsuwają mu się z twarzy. Zamiast rzęs ma jasne włoski przypominające rybie grzbiety, które świetnie imitują ludzki wygląd. Jego oczy są ciemne, głębokie — tak jak rwący nurt w głębinach morza.

     Są bez wyrazu, ale dobrze wiem, że tryton się we mnie wpatruje. Wygląda na to, że mnie ocenia.

     Nagle staję osłupiały. To spojrzenie jest mi świetnie znane, bo spędziłem na pracy biologa kilka lat. Patrzy na mnie… jak na swoją zdobycz.

mistyczne morskie istoty, np. syreny

forma zwracania się do mężczyzn w Chinach; niekoniecznie wiąże się to z pokrewieństwem

 3 cienka, oddychająca tkanina, która najczęściej chroni przed deszczem

Comments
* The email will not be published on the website.
I BUILT MY SITE FOR FREE USING