(UWAGA! Występuje rozmowa o gwałcie + próba gwałtu)
18 lipca, 1990 r., wcześnie rano
Rhine skutecznie odwiódł mnie od pomysłu na zbadanie syreny. Z tego, co wiem, merfolki przypominają delfiny — cechują się wysokim intelektem, więc po uwięzieniu mogą stawiać skuteczny, a nawet ekstremalny opór. Niewykluczone, że są w stanie się zabić.
Nasz tryton jest zbyt cenny, więc nie mogę dopuścić do tego, że coś mu się stało…
Nawet jeśli oznaczałoby to zaryzykowanie własnym życiem.
Piszę w swoim dzienniku, słowo za słowem, przepełniony tak wyraźną determinacją, jak atrament na kartce. W myślach nadal powracam do ciemnych oczu trytona, które przyprawiają mnie o dreszcze.
Jeszcze przed świtem chciałbym zacząć go oswajać metodą, którą stosuje się na dzikich delfinach. Póki co nie wiem, jak inteligentny może on być, ale chcę spróbować się z nim porozumieć, żeby przestał być wobec mnie taki czujny.
Diiing-dong. Rozlega się pukanie do drzwi.
— Desharow?
To Rhine. Zamykam dziennik i chowam go pod materac, żeby ukryć go przed swoim gościem. Gdyby Rhine dowiedział się o moich zamiarach, na pewno by mnie powstrzymał. Jego zdaniem syreny z natury są krwiożerczymi bestiami, tak groźnymi jak żarłacze białe, i należy je trzymać jedynie w zamkniętych pomieszczeniach. Mimo wszystko to mój mentor, który ma znacznie więcej doświadczenia i wiedzy ode mnie, więc nie mogę się z nim spierać.
Tuż po schowaniu dziennika Rhine wchodzi do środka. Wskakuję do łóżka i patrzę na jego zbliżającą się postać ze zmrużonymi oczami. Po sekundzie je zaciskam i robię minę imitującą sen.
Pochyla się nade mną i mówi:
— Przestań udawać. Przed chwilą słyszałem, jak wchodzisz do łóżka.
Ignoruję go i dalej udaję, że śpię. Rhine trochę odczekuje, a następnie łapie moją zranioną rękę. Gdy zastanawiam się, co chce z nią zrobić, nagle czuję przeszywający mnie ból. Niemal wyskakuję z łóżka, otwieram oczy i widzę, jak Rhine przeciera moją ranę nasączonym alkoholem wacikiem.
— Aż tak mnie nienawidzisz, że chcesz, żebym umarł z bólu, co?
Patrzę na niego wściekle i zaciskam zęby, a wtedy on mocniej ściska moją rękę. Nie zerka na mnie, jednak widzę, jak jego brwi się unoszą, a na twarzy pojawia się wyraz triumfu. Przeciera moją ranę, a ja zgrzytam zębami. Udaję, że nie robi to na mnie większego wrażenia, ale na czole pojawiają mi się kropelki potu. Rhine uwielbia mnie krzywdzić — podczas tej długiej morskiej podróży to było jego ulubione zajęcie.
— Zasrany zbok — mruczę pod nosem.
Nareszcie odsuwa wacik. Z ulgą opieram się o łóżko, ale Rhine nadal mnie trzyma. Nie puszcza, zamiast tego przyciąga mnie do siebie i kiedy jego usta prawie stykają się z moim nosem, mówi:
— Nie próbuj się zbliżyć do syreny, gdy nie patrzę, Desharow. Czegoś się boisz, prawda? Widzę to w twoich oczach.
Natychmiast oblewam się zimnym potem. Moje nozdrza wypełnia zapach cygara, który przenika z ubrań Rhine’a, zwalniam oddech.
— Nie spróbuję. Po tym, jak mnie zaatakował, już wiem, jaki jest agresywny. Nie będę się prosić o ból czy śmierć.
Pokazuję mu zranioną ręką i robię minę sugerującą przerażenie. Od razu dopadają mnie wyrzuty sumienia.
Jabłko Adam Rhine’a porusza się przed moimi oczami. Mężczyzna prycha.
— Ty, Desharow, miłośnik przygód… boisz się śmierci?
Pospiesznie kiwam głową.
Nareszcie mnie puszcza i oddycham z ulgą. Wtedy jednak łapie mnie drugą ręką i popycha na ścianę, aż obijają mi się o nią plecy. Jest ode mnie znacznie silniejszy; przez sekundę myślę, że mnie udusi, ale on spuszcza głowę i szepcze mi do ucha:
— Jeśli kiedykolwiek dowiem się, że zrobiłeś coś ryzykownego bez mojego zezwolenia, to cię zgwałcę. Pamiętaj, że to ja wynająłem tych marynarzy.
Myślę sobie, że im częściej słyszę takie teksty, tym zabawniejsze się one stają.
Rhine z natury ma ostry język, a co do marynarzy, to po tych paru miesiącach zdążyłem się przyzwyczaić do ich zboczonych żartów. Jeśli Rhine myśli, że mnie to jakoś poruszy, to jest w błędzie.
Unoszę lekko głowę i dotykam czubka jego nosa, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. Spokojnym tonem mówię:
— A jak to zrobisz, to będę mógł zbadać syrenę? Jeśli tak… to śmiało.
Jest wyraźnie oszołomiony. Pewnie nie spodziewał się, że powiem coś takiego. Jego ręka, która spoczywa na moich plecach, nagle zjeżdża w dół i w sekundę Rhine zrywała mi ze spodni pasek. Zupełnie tak, jakby był wściekły.
Nadal biorę to za żart, więc kilka razy się obracam, udając, że się szarpię. Ostatecznie przesuwam biodrem po jego kroczu i w jednej chwili zamieram.
Rhine dociska do mnie swoją erekcję, a ja zaczynam panikować.
Cholera, mój mentor jest gejem i się przeze mnie podniecił!
Od kilku miesięcy jesteśmy ze sobą całkiem blisko, ale nie w ten sposób. Wyskakuję z łóżka, uderzam głową o poręcz i się odsuwam, a potem wysuwam trzy palce na znak obietnicy. Jestem blady jak ściana.
— O… okej, przysięgam na Boga, że nie zbadam syreny bez twojego pozwolenia.
Rhine leniwie podpiera się na łóżku. Unosi brew, patrzy na mnie podejrzliwie i krzyżuje nogi, ani trochę nie przejmując się wypukłością w kroku swoich dżinsów.
Drapię się po rozpalonym policzku. Staram się jakoś załagodzić atmosferę, więc rzucam:
— Całkiem nieźle, jest większy od mojego.
Rhine zerka w dół i sugestywnie unosi kącik ust. Dopada mnie odrętwienie, które mrozi mi krew w żyłach. Opieram się chęci otworzenia drzwi kopniakiem i ucieczki. Patrzę, jak mężczyzna powoli podnosi się z mojego łóżka i wychodzi z pomieszczenia.
Rhine najpewniej uznał, że jego groźba na mnie zadziałała, więc już mnie nie nachodził. Jaka wielka szkoda, że jestem ateistą, więc złożona obietnica nie jest nic warta.
Tej nocy nie śpię, cierpliwie czekając, aż odgłosy na łodzi ucichną. Dbam nawet o to, by marynarze pełniący nocną służbę zdążyli usnąć, zanim się wymykam. Biorę ze sobą fluorescencyjny kij i resztę przydatnego sprzętu, w tym detektor echa i podwodny DV (jak na zdjęciu). Służą one do porozumiewania się z różnymi morskimi stworzeniami, więc bez pomocy tego narzędzia się nie obejdzie.
2:11 nad ranem. O tej godzinie wszyscy śpią. Sprawdzam elektroniczny zegarek na nadgarstku i niczym surykatka skutecznie omijam obszary pokładu, które są obserwowane. Nie tracąc czasu, przemykam się pod pokład.
Kiedy otwieram drzwi, na końcu ciemnego pomieszczenia ukazuje się zielone światło i szklany zbiornik na wodę w kształcie cylindra.
Unoszę światło, żeby wśród sztucznych roślin wodnych odszukać sylwetkę trytona. Dostrzegam ją tuż nad powierzchnią zbiornika — syrena spokojnie dryfuje w wodzie. Włosy trytona są rozproszone, więc wyraźnie widzę jego ostre rysy twarzy — wygląda jak uśpiony demon, który w każdej chwili gotów jest porwać moją duszę.
Biorę głęboki oddech, próbując się uspokoić, zanim wejdę po spiralnych schodach otaczających szklany cylinder. Niestety, nieważne, co robię, moje serce nadal bije jak szalone.