Kiedy w pokoju zapala się światło, podświadomie zamykam oczy, ale niemal natychmiast tego żałuję, bo czuję, jak ktoś mnie podnosi.
Potrząsam głową i uchylam powieki. Dostrzegam Rhine’a, który przez oświetlenie i cienie pod oczami wygląda niezwykle przerażająco. Nawet bym się nie zdziwił, gdyby wyciągnął teraz pistolet i do mnie strzelił.
Nie mam jednak pojęcia, dlaczego zdaje się być na mnie wściekły. Co zrobiłem? Czy wkurzył się, bo poszedłem z Davisem zobaczyć merfolka?
Przypominam sobie jego wcześniejsze ostrzeżenia i próbę gwałtu, przez co naprawdę zaczynam się bać. Staram się zachować spokojny wyraz twarzy.
— Ej, stary, co to za kwaśna mina? Zjadłeś coś nieświeżego i boli cię brzu… — nim kończę, Rhine łapie mnie na kołnierz koszuli i podciąga do góry.
Patrzy na mnie tak, jakby chciał mnie pożreć, po czym wydycha powietrze wprost na moją twarz. Mam wrażenie, jakbym wyczuł w tym złość, i natychmiast się rozbudzam.
Spoglądam gniewnie na mężczyznę. Mam trudności z oddychaniem przez trzymanie za kołnierz, ale staram się tego nie okazać. Nie mam zamiaru znowu dać mu się wykorzystać.
— Co cię tak wkurzyło, hę? Dopiero się obudziłem! — warczę, próbując odciągnąć od siebie jego palce.
Rhine nie wzmacnia uścisku, przez co po chwili ląduję z powrotem na łóżku. Pośladki obijają się o twarde podłoże i zaczynam wić się z bólu, ale Rhine szybko mi to uniemożliwia, chwytając mnie za nadgarstek. Na jego twarzy malują się wyrzuty sumienia i zniesmaczenie.
— Ostrzegałem cię, Desharow! Mówiłem, żebyś nie zbliżał się do tego merfolka… Nie miałem pojęcia, że coś takiego może się stać, ale… najpierw się uspokój!
Mam się uspokoić? Dlaczego on zachowuje się jak lekarz, który pilnuje chorego psychicznie pacjenta, żeby ten nie zrobił sobie krzywdy? To strasznie podejrzane.
Dotykam bolącego tyłka i krzywię się z bólu. Mrużę powieki.
— Jezu, jakie „uspokój się”? To ty mi to zrobiłeś!
Rhine wydaje się zdumiony. Korzystam z chwili jego nieuwagi, wyrywam się i wstaję z łóżka. Kiedy moje stopy dotykają podłogi, ból w dolnej części pleców sprawia, że prawie upadam na kolana. Podtrzymuję się ramy łóżka i niczym starzec łapię się za plecy, jęcząc.
— Cholera, czemu to tak bardzo boli…?
— Przejmujesz się tylko bólem? Desharow, jesteś niezwykle opanowany.
Rhine chwyta mnie boleśnie za szczękę, jakby chciał mi ją wyrwać. Z bólu aż czerwienią mi się kąciki oczu. Jestem tak wściekły, że nie czuję nic poza tym uczuciem. Kopię na oślep i trafiam mężczyznę w nogę.
— Jesteś szalony! Wynoś się stąd i nigdy już do mnie nie podchodź!
Rhine nie próbował nawet uniknąć uderzenia. Takie słabe kopnięcie to musiało być dla niego nic. Stoi dokładnie w tym samym miejscu i nic po sobie nie pokazuje. Niespodziewanie uderza dłonią o łóżko, ale po chwili się reflektuje i mówi po kilku sekundach:
— Desharow, na pewno nie robisz tego celowo? To… przejściowa amnezja?
Jaka amnezja?
Faktycznie, ostatnio zdarzały mi się zaniki pamięci. Może Rhine widział, co działo się podczas luki w mojej pamięci.
— Rhine, wiesz, co się wtedy stało? Wtedy, kiedy się zraniłem?
Mężczyzna nie odpowiada. Jego dłoń zaciska się na pościeli, tworząc głębokie zagniecenia. Jego twarz wykrzywia się w okropnym grymasie, jakby właśnie sobie przypomniał, dlaczego jest taki zły. Zaciska mocno szczękę, a rumieniec gniewu rozciąga się od uszu do kości policzkowych. Jego oddech przyspiesza i mam wrażenie, że nie wynika to tylko ze wściekłości, ale też czegoś na kształt pożądania.
Uważnie mi się przygląda. Jego wzrok przesuwa się z mojej szyi na obojczyki, a wtedy jego jabłko Adama drga w charakterystyczny dla przełknięcia śliny sposób. Przechodzi mnie dreszcz. Szybko sięgam do nieco rozpiętego kołnierza i krzyczę:
— Rhine!
— Nie, nie wiem — mówi ochryple po dłuższej chwili.
Jego reakcja przypomina taką po obejrzeniu filmu klasy A. Pod wpływem jego uważnego spojrzenia robi mi się niedobrze. Zdaję sobie sprawę, że Rhine na pewno musi coś wiedzieć, ale nie mam odwagi, aby dalej ciągnąć temat. Jego obecny nastrój pozwala mi sądzić, że jedna niewłaściwa uwaga doprowadzi do tego, że stanę się jego ofiarą. Zresztą, na pewno kiedyś sam odkryję prawdę.
— Jest z tego nagranie — mówi nagle Rhine, wyciągając z kieszeni spodni dysk twardy. Rzuca go na łóżko i niechętnie kontynuuje: — Sam zobacz. Komputer masz na stole.
Zdumiony biorę dysk do ręki. Moje serce zaczyna gwałtownie bić, jakbym podświadomie wiedział, że ujrzę tam coś przerażającego. Głos w mojej głowie usilnie krzyczy: „Nie rób tego, wyrzuć to!”, ale im głośniej to robi, tym większa jest moja ciekawość.
W trakcie tej wewnętrznej walki podchodzę do maszyny i podłączam dysk twardy.
Scena na nagraniu początkowo przeskakuje i odtwarza tylko kilka fragmentów, ale stopniowo wszystko staje się jasne. W prawym dolnym rogu ekranu dostrzegam kontury dwóch postaci, mnie i Davisa. Rozmawiamy przed przezroczystym włazem. Przypominam sobie, że Davis opowiedział mi o swojej teorii, że tryton jest w rui.
W przeciągu kilku minut dostrzegam za włazem merfolka. On i ja z nagrania przykładamy dłonie po obu stronach szyby.
Słyszę gwałtowny oddech Rhine’a. Podchodzi do okna i mocno w nie uderza. Bicie mojego serca gwałtownie przyspiesza, kiedy patrzę na siebie i trytona na nagraniu.
Puk, puk, puk.
Nagle ktoś puka do drzwi.
Słysząc to, wydycham wstrzymywane powietrze, a Rhine szybko do mnie podchodzi i wyciąga z komputera dysk twardy, jakby nie chciał, aby nowoprzybyła osoba dostrzegła nagranie. Dopiero potem otwiera drzwi.
Do pomieszczenia wchodzi młoda, nieznajoma mi kobieta ubrana w biały fartuch z przypiętą na piersi srebrną, oficerską odznaką. Za nią wkraczają wysoki mężczyźni w żołnierskich mundurach. Dziwię się, widząc takie nagromadzenie wojskowych. Rhine też wygląda na zaskoczonego.
— Pułkowniku Sakarol, co pani tu…
— Mów mi „doktorze”, mój drogi Rhinie. — Kobieta uśmiecha się i wyciąga do mnie rękę. Jej oczy błyszczą determinacją. — A ty musisz być małym Wallacem z Petersburga. Witam, nazywam się Sakarol, dziekan Instytutu Biologii Mistycznej z Petersburgu, a także siódmy pułkownik rosyjskiej marynarki wojennej. To przyjemność cię poznać.
Robi na mnie niesamowite wrażenie.
— Witam… — zaczynam, ściskając jej dłoń. — Nazywam się Desharow Wallace, student wydziału biologii Rosyjskiej Akademii Morskiej. Doktorze Sakarol, dobrze się pani miewa?
Kobieta kiwa głową z lekkim entuzjazmem, ale nie zmienia swojego tonu:
— Panie Desharow, mam kilka pytań. Zeszłej nocy grupa naszych badaczy została zaatakowana przez merfolka, gdy próbowali opanować sytuację i uratować nieprzytomnego pana Davisa. Nie mamy w składzie nikogo, kto mógłby porozumieć się z tą istotą. — Wyjmuje z kieszeni małe czarne pudełko. — Przed omdleniem Davis stwierdził, że merfolk prawdopodobnie jest w rui i tylko pan może się z nim komunikować. Czy to prawda? Jeśli tak, miałam nadzieję, że pomógłby nam pan w pokryciu merfolka.
Szare komórki w mojej głowie gwałtownie wirują i od razu zgaduję:
— W pokryciu? Złapaliście samicę?
Sakarol trzęsie głową.
— To sklonowany okaz. Instytutowi badawczemu udało się raz taki pozyskać, ale żywotność syreny była słaba, przeżyła zaledwie kilka dni. Ten okaz przetrwa najpewniej rok, a licząc od dziś, pozostanie jej ostatni tydzień.
— Pomogę! — odpowiadam bez zastanowienia, próbując pohamować podekscytowanie.
Ujrzenie procesu reprodukcji merfolka i asysta przy czymś takim jest niezwykle wartościowym przeżyciem. Ponadto to dobra okazja, aby Agares zainteresował się kimś ze swojego gatunku, a nie mną.
Kiedy ta myśl przechodzi mi przez głowę, nagle coś się ze mną dzieje. Pośladki mi sztywnieją, policzki pokrywają się rumieńcem, a z czoła zaczynają się sączyć drobne krople potu. Nagle opanowuje mnie silne poczucie wstydu. Nie chcę, żeby ktokolwiek patrzył na moją twarz, chcę uciec.
Ale dlaczego? Co się ze mną dzieje?
Czuję zawroty głowy. Mam wrażenie, jakby coś mokrego i śliskiego dotykało szczeliny między moimi pośladkami, a zaraz potem słabną mi nogi.
A… ga… res…
— Desharow! Desharow!
Cały drżę, gdy budzę się z tego dziwnego transu. Opieram się o Rhine’a.
— Panie Desharow, co się stało? Ma pan czerwoną twarz. Może to gorączka?
Sakarol patrzy na mnie z niepokojem, a Rhine mocno chwyta mnie za ramię i mówi niskim, poważnym tonem:
— Pułkowniku Sakarol, jako jego mentor sprzeciwiam się uczestnictwu Desharowa w tym stanie w pokryciu merfolka. Sugeruję, żeby poczekać do obudzenia się Davisa.
Gwałtownie się od niego odsuwam.
— Nie! Nie mogę przegapić takiej szansy!
— Odmawiam! — krzyczy Rhine, zaciskając pięści. Gdyby nikogo tu nie było, użyłby siły.
Najwyraźniej jednak Sakarol stoi od niego wyżej, więc nie może się jej sprzeciwić. Chowam się za nią i prowokacyjnie pokazuję Rhine’owi środkowy palec, układając usta w słowa: „Pieprz się”.
Podchodzę do łóżka, skąd zgarniam kurtkę i ją zakładam.
— Doktorze Sakarol, chętnie pomogę.