28 Dec

(UWAGA! Występuje kanibalizm)


Kiedy tylko wchodzę do laboratorium, natychmiast dociera do mnie ten unikalny zapach. Zasłaniam nos szpitalnym ubraniem, które mam na sobie. Wziąłem leki i pomogły mi one uporać się z niewytłumaczalnymi zawrotami głowy. Nie mam też pojęcia dlaczego, ale nie chcę spojrzeć w górę, by w szklanym cylindrze odszukać postać Agaresa.

     Nie chcę go widzieć. A może powinienem raczej powiedzieć: „Boję się go zobaczyć”...?

     Odkąd Davis przedstawił mi swoją hipotezę, nie mogłem już patrzeć na trytona jak na dziką bestię. To po prostu zbyt niezręczne.

     Pochylam głowę i kieruję się spiralnymi schodami w ślad za Sakarol przed właz. To laboratorium nad pierścieniowym zbiornikiem, którego podłoga jest wykonana ze szkła. Stojąc tu czuję, jakby moje stopy unosiły się na powierzchni oceanu. Ławice ryb przepływające pod nimi są niczym chmury, które mnie uspokajają.

     Mimo wszystko nie mogę się powstrzymać od poszukiwania Agaresa wśród tych stworzeń. Na szczęście nigdzie go nie dostrzegam, więc jest dobrze.

     — Szukasz czegoś? Tej podłej bestii?

     Kiedy czuję na ramieniu czyjąś dłoń, odwracam się gwałtownie. Rhine prześwietla mnie uważnym i nieco wzburzonym spojrzeniem.

     Natychmiast odczuwam złość i rzucam instynktownie:

     — Co za bzdury ty wygadujesz? Podła bestia? Skąd ci się to wzięło? Myślałem, że to ty powiedziałeś mi kiedyś, że wszystkie syreny są pięknymi, kuszącymi kobietami!

     — Ale to coś jest samcem, dzikim i nieokiełznanym. Desharow, nie daj się zwieść wyglądowi tego potwora! — Wzrok Rhine’a ciemnieje, zupełnie jakby o czymś sobie przypomniał, patrząc na moją twarz. Cedzi przez zaciśnięte zęby: — Ta bestia, on…

     — Desharow, patrz. To nasze arcydzieło!

     Słysząc głos Sakarol z przodu, odwracam się do niej. Mój wzrok kieruje się na okryty mrokiem szklany cylinder. Gdy w końcu dostrzegam, co znajduje się w jego wnętrzu, nie mogę powstrzymać się od okrzyku podziwu.

     To syrena! O Boże!

     Nie mogę odwrócić od niej wzroku, a stopy mimowolnie kierują się w jej stronę. Nie wierzę w to, co widzę.

     — Ma na imię Lilith. Ładna, co? Została stworzona z komórek syreny przywiezionej dwadzieścia lat temu z wybrzeża Australii. Załatwił ją profesor instytutu. Przez masę czasu była zamrożona, więc teraz jest bardzo delikatna — wyjaśnia Sakarol.

     Faktycznie, wygląda na kruchą, ale dzięki temu emanuje od niej niepowtarzalne, urokliwe piękno. Wbrew temu, jak Rhine przedstawiał mi merfolki, ona nie wygląda jak kusicielski demon, a najczystszy anioł.

     To tropikalna, czerwonoogoniasta syrena. Najpewniej jej słabość wynika z zimnej temperatury wody, w jakiej musi przebywać.

     Srebrnobiałe włosy unoszą się niczym śnieg, a bladoniebieska skóra błyszczy dzięki warstwie śliskiej mazi, która ją pokrywa. Szmaragdowe oczy wydają się być smutne.

     Wygląda na samotną i przygnębioną.

     Zaczynam jej współczuć. Została sklonowana przez ludzi, jest taka smutna.

     — Przykro mi… Nie bój się, niedługo połączysz się ze swoim gatunkiem.

     Kładę dłoń na szklanej powierzchni i patrzę na nią pocieszająco. Moje instynkty faceta każą mi ją chronić, bo jest taka krucha.

     Do mojej głowy wkrada się nieznośne przeczucie, że popełniam spory błąd. Zarówno Sakarol, jak i ja, myślimy tylko o tym, by dowiedzieć się o merfolkach jak najwięcej, jednak wykorzystywanie do tych celów sklonowanej syreny, której nie zostało wiele czasu, wydaje się niemoralne.

     Badanie a hodowanie na eksperymenty to dwie zupełnie różne sprawy. Nie powinniśmy mieć prawa, by dyktować im ich los.

     — Sakarol, czy to, co robimy, jest słuszne? — Wiem, że nie ma lepszego sposobu na uspokojenie Agaresa, by kontynuować badania, ale smutek syreny mną wstrząsnął. — Jeśli krycie się powiedzie… To znaczy, jeśli samica zajdzie w ciążę, czy mamy pewność, że jej zarodki przetrwają i prawidłowo się rozwiną? Te merfolki pochodzą z dwóch różnych gatunków, żyły w innych wodach. Kiedy ich dzieci podrosną, skąd będziemy mieć pewność, gdzie je wypuścić?

     — Przykro mi, mój mały uczony. — Sakarol podchodzi do mnie i opiera się o szybę. Jej wyraz twarzy i ton nie wyrażają żadnych emocji; wygląda przez to, jakby była lodową rzeźbą. — Nie mamy planów na dłuższą metę. Wątpię też, że wypuścimy te dzieciaki. Musisz zrozumieć, że nie jesteśmy tacy jak ty, Desharow.

     — „Tacy jak ja?”

     Chcę zadać więcej pytań, ale Sakarol unosi rękę.

     — Chwila! — krzyczę za późno, bo Lilith już została wrzucona do zbiornika. Jej długie srebrnobiałe włosy rozpływają się w wodzie jak warstwy lodu.

     W głębi mojego serca powstaje niespokojne przeczucie, która sprawia, że zaczyna ono bić szybciej. Niewytłumaczalne poczucie paniki każe mi śledzić każdy ruch syreny, zaciskam pięści. Obserwuję, jak z wdziękiem macha ogonem i po chwili zaczyna swobodnie pływać. Chyba wyczuwa feromony Agaresa.

     „Agares, gdzie jesteś? Pojawiła się przed tobą przedstawicielka twojego gatunku!”, powtarzam niepewnie w myślach, oczekując, aż się pojawi.

     Kiedy ciemna masa mgły się przerzedza, ukazując zarys drugiej sylwetki, moje serce gwałtownie przyspiesza swój bieg. Denerwuję się tak bardzo, że najpierw nogi mi drżą, a po chwili zupełnie odmawiają posłuszeństwa. Jestem bliski osunięcia się na podłogę.

     — Desharow, nie gap się! — Rhine łapie mnie za ramię.

     Szarpię się i wyrywam rękę z jego uścisku. Ruszam w stronę kobiety.

     — Doktorze Sakarol, masz elektronicznego papierosa?

     Uśmiecha się do mnie, gdy wskazuję na wystające z jej kieszeni pudełko. Wyciąga papierosa i mi go podaje.

     Dziękuję jej i siadam na podłodze. Obserwuję scenkę w zbiorniku, jednocześnie wkładając papierosa do ust. Biorę głęboki oddech, wdychając tytoń, i się rozluźniam.

     Widzę, jak Agares i Lilith powoli się do siebie zbliżają. To dobry początek. Mam nadzieję, że proces krycia przebiegnie bez większych komplikacji. Lilith wygląda na szczęśliwszą, bo nieustannie tańczy wokół trytona, podczas gdy on, podobno agresywny i niebezpieczny, ze spokojem się jej przygląda. Wyciąga w jej kierunku ramiona, jakby czekał, aż ta się do niego przytuli. Zachowuje się niczym cesarz, który ma na każde swoje skinienie rzesze oddanych konkubin.

     Różni się to od godów innych stworzeń. Zwykle o uwagę samicy zabiega kilku samców, nawet wśród ludzi tak to wygląda, ale…

     — Agares, celowo się popisujesz? No dalej, wykonaj jakiś ruch — mruczę cicho, nie wyciągając papierosa z ust.

     Gdy Lilith rzuca się w ramiona Agaresa, zapominam na chwilę, jak się oddycha.

     Tryton przyciąga ją do siebie i chowa głowę w zagłębieniu jej szyi, wdychając jej zapach. Ten widok rozsierdza mnie w niewytłumaczalny sposób, tak, że prawie wypluwam papierosa.

     Jednak to, co widzę kilka sekund później, wywołuje we mnie jeszcze większe emocje.

     — Ach!

     Sakarol krzyczy przerażona, a ja siedzę na podłodze, znieruchomiały. Papieros wypada spomiędzy moich warg. Widzę tylko ogromną ilość fioletowo-czerwonej cieczy wydobywającej się z tułowia Lilith, która otacza jej połamane, bezgłowe zwłoki. Jej długie włosy unoszą się na wodzie, przysłaniając niegdyś tak piękną twarz. Piękne, szmaragdowe oczy, choć martwe, patrzą z ogromnym smutkiem przed siebie, jakby Lilith chciało się płakać.

     Agares wciąż trzyma jej ciało i niczym wygłodniały rekin gryzie i rozrywa ciało syreny na strzępy. Jego ciemne źrenice wyglądają, jakby zawładnął nim obłęd, a przystojna twarz wygląda teraz jak wyciągnięta z najgorszego koszmaru.

     Naprawdę jest dziką i przerażającą bestią. Nigdy nie powinienem był dopuścić, by jego wygląd mnie zmylił!

     — Nie, nie! O mój Boże, Lilith!

     Walę bezlitośnie w szklaną powierzchnię, a gdy to nie wystarcza, zrywam się i biegnę na trzecie piętro laboratorium. Gorączkowo trzaskam wejściem do włazu i wykrzykuję:

     — Agares! Agares, przestań! Ona jest z twojego gatunku! Twojego!

     Chyba dociera do niego mój krzyk, bo nagle przestaje przełykać. Odwraca się i patrzy w moją stronę. W ułamku sekundy jego dziki wyraz twarzy zmienia się na coś zupełnie innego.

     Jego wąskie usta, umazane smugami krwi, wyginają się w uśmiechu. Jego ciemne tęczówki patrzą na mnie jak na swojego kochanka. Oblizuje resztki tkanki z ust i puszcza zwłoki Lilith. Podpływa do mnie w zatrważającym tempie i zanim zdążę chociażby mrugnąć, jego ciało przysłania mi cały widok. Następnie, ku mojemu zaskoczeniu, pochyla się i liże szybę przy moim policzku. Zachowuje się jak napalony szaleniec.

     Ten nagły ruch z jego strony sprawia, że nabieram gwałtownie powietrza w płuca, a po plecach przebiega mi dreszcz. Zakrywam usta i cofam się o krok, natychmiast na kogoś wpadając. Odwracam się i dostrzegam Sakarol, która patrzy na mnie osobliwie. Zaraz za nią stoi Rhine z chorobliwie bladą twarzą.

Comments
* The email will not be published on the website.
I BUILT MY SITE FOR FREE USING