— Panie Desharow, czy właśnie nazwał pan tę syrenę… „Agares”? — Błyszczące oczy Sakarol przepełnione są zdziwieniem. Odwraca się, by spojrzeć na merfolka, który dalej unosi się po drugiej stronie włazu. — Nawet odpowiedział na pana wezwanie! O Boże, wykonał też pana rozkaz! Jak pan to zrobił?
— Nie, nie, to nie tak, doktorze! — Zdaję sobie sprawę, że znowu powtarzam ten sam błąd, i odchodzę od włazu, by zniknąć Agaresowi z oczu. Kiedy już go nie widzę, wyjaśniam: — To nie jego imię, tylko skuteczny sposób na zwrócenie jego uwagi. Co więcej, Davis powiedział, że to słowo prawdopodobnie oznacza… oznacza…
— Oznacza co?
Sakarol natychmiast idzie za mną. Poprawia okulary i zerka na mnie entuzjastycznie.
To, co chciałem powiedziałem, nie chce mi przejść przez usta, a policzki płoną czerwienią. Wiedziałem, że tak będzie, bo nie znam żadnej naukowej terminologii na przekazanie tego, co mam na myśli. Zaloty? Ruja? Szukanie partnerki? Zwykła chcica?
Nieważne, jak chcę to ująć, nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Gdybym mówił o orangutanie albo innej podobnej do człowieka małpie, nie miałbym żadnych oporów i nie czułbym zażenowania nawet gdyby pokazał mi swoje narządy reprodukcyjne. Nie mogę jednak ująć tego w odniesieniu do Agaresa, kiedy jest niedaleko, bo to istna psychiczna tortura. Mam ochotę wcisnąć się z zażenowania do jakiejś ciasnej szpary.
Może mimowolnie patrzę na Agaresa jak na człowieka?
Nie, to przecież niemożliwe!
Myśląc o tym, wpatruję się w Sakarol, a poci mi się nawet czubek nosa. Doktor łapie mnie za ręce i czeka na moją odpowiedź, co tak mnie dekoncentruje, że patrzę na Rhine’a, szukając u niego pomocy. On zerka na tę scenę chłodno, jakby chciał, bym nauczył się wszystkiego na własnych błędach.
Przestań tak myśleć!
Sakarol podaje mi kolejnego elektronicznego papierosa. Biorę go do ust i przełykam ślinę.
— Oznacza: „Jestem twoim przyjacielem”. — Przysięgałem, że nigdy nie będę kłamać wobec nauki, ale niespodziewanie mówię: — Być może merfolki odnajdują się przez takie ciągi sylab. To musi być ich specyficzny sposób komunikacji. Nie znamy na razie konkretnego znaczenia tych dźwięków, ale razem z Davisem mamy kilka propozycji. Potrzebujemy przeprowadzić jednak parę dodatkowych badań.
Sakarol jest wyraźnie rozczarowana moją odpowiedzią. Odwraca się do Agaresa i wzdycha z żalem.
— Lilith była klonem, nad którym bardzo ciężko pracowaliśmy. Nie mieliśmy pojęcia, że tak szybko ją stracimy. Nie wiem, dlaczego ten samiec zbzikował i uznał ją za pożywienie…
Moje serce zamiera wraz z jej słowami. Nie mam nawet odwagi, by zerknąć na część zbiornika, gdzie przepływają szczątki Lilith, którą spotkał tak tragiczny los. Od czasu tego zdarzenia poczucie winy ciąży mi jak kula u nogi. Nerwowo bawię się guzikiem koszuli.
— Też tego nie rozumiem. Davis powiedział, że tryton nie jadł od czasu, gdy się tu znalazł, i że żyje w zgodzie z delfinami.
— Właśnie dlatego potrzebujemy pana pomocy, panie Desharow. Jest pan jedyną osobą, która potrafi porozumieć się z tą syreną — przerywa mi Sakarol. Kładzie dłoń na moim ramieniu, a jej smukłe palce przesuwają się po moim ubraniu i lekko ściskają bark. Kontynuuje, ważąc każde kolejne słowo: — Rzeczywiście jest pan geniuszem biologii, tak jak powiedział Davis. Proszę, by przyjął pan pracę w tym instytucie badawczym i nadzorował badania nad merfolkami. Zdaje się, że wyniki tych badań będą kluczowe dla uzyskania dyplomu ukończenia studiów, prawda? Ich sukces z kolei może być równie ważny dla rosyjskiego rządu w procesie badawczym z zakresu biotechnologii.
— Mówi pani… że pozwoli mi pracować dla rządu?
Biorę głęboki oddech, czując, jak presja nagle ze mnie wylatuje. Nie mogę odmówić jej prośbie. Intuicja podpowiada mi, że jej ton nie należał do lekarza, a do pułkownika wydającego rozkaz. Gdybym odmówił, prawdopodobnie przegapiłbym okazję do badania merfolków. Samo stwierdzenie tego wystarcza, bym się zgodził. Kiwam głową.
— Zgadzam się.
— W takim razie jako jego mentor powinienem pozostać z Desharowem, by udzielać mu wskazówek w trakcie tego procesu. Nie jest jeszcze ani doświadczony, ani nie ma tytułu badacza, doktorze.
Rhine szybko interweniuje, a w jego głosie wyczuwalne jest napięcie, jakby swoimi słowami chciał przekazać coś jeszcze. Nigdy nie widziałem, by zachowywał się tak ostrożnie, co od razu wydaje mi się podejrzane.
Sakarol spogląda na mnie znacząco, krzyżuje ramiona i odwraca się do niego plecami, wyrażając lekceważenie.
— Niestety, chodziło mi o to, by pan Desharow samodzielnie ukończył ten projekt badawczy. Rhine, musisz zaufać swojemu uczniowi. Jest tak dobry, jak mówiłeś, więc wypełniłeś swój mentorski obowiązek.
— Nie! „Samodzielnie ukończył”? Czy wiesz, jak okropnym stworzeniem jest ten merfolk? Jestem odpowiedzialny za bezpieczeństwo mojego ucznia!
Rhine wyciąga rękę, by mnie przysłonić, zupełnie jakby Sakarol gotowa była mnie porwać. Jego ciało aż ocieka czujnością, a ja zaczynam się w tym wszystkim gubić. Rhine nie był moim opiekunem prawnym, więc nie mógł kwestionować moich decyzji, ale mimo to chciał kontrolować moje myśli i za mnie odpowiadać?
Absolutnie mu na to nie pozwolę!
— Myślę, że mogę przeprowadzić te badania samodzielnie, doktorze Sakarol — nalegam, sprzeciwiając się pomysłowi Rhine’a. Kiedy staję z mężczyzną twarzą w twarz, jego mina wyraża konflikt między bezdennym żalem a wyrzutami sumienia czającymi się w jego oczach.
— Desharow, masz jeszcze sporo czasu, by podjąć decyzję.
Zerka na mnie. Jego spojrzenie jest jak wpijająca się we mnie strzała, a mimo to wypowiada tak zagadkowe zdania, że nie wiem, co sądzić. Nie mam jednak czasu się nad tym zastanowić, bo widzę, jak Sakarol podnosi rękę, by dotknąć wiecznego pióra w kieszeni na piersi — zupełnie jakby chciała je wyjąć i coś napisać. Wyraz twarzy Rhine’a natychmiast się zmienia: wydaje się przerażony. Bez żadnego ostrzeżenia mężczyzna, jakby został porażony prądem, dostaje konwulsji i ląduje z hukiem na podłodze.
Jestem tak oszołomiony, że mogę tylko patrzeć na to bez wyrazu, podczas gdy Sakarol przerażona krzyczy:
— O Boże, czy on zemdlał?! Szybko, musimy zabrać go do szpitala!
Jej wrzask sprawia, że kilku strażników, którzy wcześniej nam się przyglądali, podbiega, i zanim mogę się temu dokładniej przyjrzeć, już wynoszą go z sali.
— Ej, czekajcie! Co mu jest?
Idę za nimi zdezorientowany, ale zatrzymuję się, kiedy Sakarol łapie mnie za koszulkę.
— To nic takiego. Pracowałam już z Rhinem w przeszłości. Ma epilepsję, która może się łatwo objawić, gdy się wzburzy. Otrzyma natychmiastowe leczenie, spokojnie. Najlepszy szpital na Islandii znajduje się tuż przed naszym laboratorium.
— Och, nie spodziewałem się tego. — Moje serce zwalnia rytm, ale nadal czuję coś dziwnego. Rhine wyglądał na zdrowego, krzepkiego żołnierza, więc to zaskakujące, że ma epilepsję. No cóż, może to dlatego czasami czułem jego szaleńczą aurę, kiedy był w pobliżu.
●●●●●
Tego wieczora, zgodnie z rozporządzeniem Sakarol, jednostka obserwacyjna na trzecim piętrze zostaje wyposażona w biurko, łóżko, a nawet prosty zestaw łazienkowy (wykonany tak, by przypominał mój dawny pokój) specjalnie dla mnie. Jestem bardzo zadowolony, delikatnie mówiąc, nie tylko dzięki dokładnemu odwzorowaniu, ale także dzięki korzyściom, jakie wiążą się z mieszkaniem tutaj. Teraz mogę bez wahania oddawać się badaniom, a przez przezroczyste szkło służące jako podłoga, mam dokładny widok na obudowę poniżej.
Pomimo istnienia wysoce rozwiniętej bariery technologicznej, która ma mnie chronić, dzielenie tej samej przestrzeni z trytonem wydaje mi się nieco niepokojące. Sakarol zapewniła mnie, że za drzwiami stoją strażnicy, a w razie potrzeby mogę wezwać pomoc przez komputer na biurku, który natychmiast kogoś do mnie przyśle. Co więcej, podarowała mi karabin maszynowy ze środkiem znieczulającym — taki, by wystrzelił na raz całą serię — zanim opuściła laboratorium.
Teraz, gdy wszystko jest gotowe, czuję się bardziej komfortowo, bo mój strach zniknął.
Dziś pewnie znowu będę mieć nieprzespaną noc.
Teraz mam własne laboratorium, i to takie zanurzone pod wodą. Jutro zaś rozpocznę badania nad merfolkami, na co czekałem od wielu lat. Te myśli naprawdę mnie ekscytują.
Zamykam oczy, próbując zasnąć, aż w końcu zapadam w głęboki sen.