Dziwi mnie, jak dobrze została zbudowana ta baza biologiczna. Z tego, co powiedział mi Davis, wynika, że budynek znajduje się w granicach szelfa kontynentalnego1, a dach został zaprojektowany na wzór tego Opery w Sydney, by złagodzić silne uderzenia tsunami.
Kiedy wychodzimy z pokoju, zerkam przez okno i zamieram z wrażenia. Znajdujemy się pod wodą. Davis szybko wyjaśnia, że znajdujemy się teraz w podwodnym laboratorium zbudowanym wewnątrz marginalnej platformy morskiej (obrazek niżej), a żeby dostać się jeszcze niżej, musimy użyć windy.
Gdy do niej wsiadamy, nie jestem w stanie skupić się na niczym innym, jak na zachwycaniu się oceanem przez przezroczyste ścianki. Mimo że najgłębsza część, do jakiej możemy dotrzeć, obejmuje małą część ogromnej głębiny, i tak się cieszę, jednocześnie czując tęsknotę za odkrywaniem. Kto wie, kiedy znowu będę miał okazję zejść pod wodę. Jeśli przez jeszcze kilka lat będę zdobywał doświadczenie, może zostanę oficerem marynarki i wtedy poznam sekrety wód dzięki łodziom podwodnym.
— Desharow, o czym tak myślisz? — pyta Davis i klepie mnie w ramię, wyrywając mnie tym samym z letargu. — Już jesteśmy.
Unoszę wzrok w tym samym momencie, w którym drzwi windy się rozsuwają, a przed nami ukazuje się okrągły korytarz z kilkoma pozamykanymi przejściami. Są okrągłe, zrobione z grubej warstwy metalu — zupełnie jakby prowadziły do łodzi podwodnych. Choć nie wykluczam, że takie zabezpieczenia mogą służyć temu, by nikt niepożądany nie dostał się do tajnych obiektów bazy.
Przypominam sobie scenę z filmu „Dom w głębi lasu”, gdzie za każdymi drzwiami czaiły się różnorakie potwory.
— Ej, jak w ogóle zapamiętujesz, co jest za którym wejściem? Jeśli wybierzesz złe, może czekać cię niemiła niespodzianka.
Specjalnie obieram mroczny ton, ale Davis patrzy na mnie, jakby nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać.
— Desharow, jesteś taki, jak zawsze. Masz mózg geniusza i niedojrzałość dziecka.
Parskam pogardliwie. On też jest taki sam; nie ma w nim ani odrobiny humoru. Musi prowadzić naprawdę nudne życie.
Davis prowadzi mnie do wybranych drzwi, a następnie przykłada rękę do czytnika linii papilarnych. Następnie przejście automatycznie się otwiera, a do moich nozdrzy dociera zapach wody morskiej i osobliwy aromat trytona, co trochę mnie niepokoi.
Pocieram nos, żeby pozbyć się tej mieszanki.
— Davis, czy według ciebie zapach trytona nie jest dziwny?
— Jaki zapach? Wody?
— Trytona — powtarzam, nabierając głęboko powietrza. — Jest intensywny, jakby… Jak piżmo.
Davis wciąga mocno powietrze w płuca.
— O ile zapach wody wymieszany z zapachem ryb można nazwać intensywnym, to tak, masz rację.
— Chyba masz uszkodzony węch — mówię, marszcząc brwi.
Wchodzimy do środka, żebym mógł przekonać go o swoich racjach. Drzwi od razu się za nami zamykają, a na ciałach pojawia się warstwa ruchomych, błękitnych aureoli. Unoszę głowę i orientuję się, że zbiornik z wodą jest okrągły i otacza nas z każdej strony. Jesteśmy w jego centrum.
Padające na wodę promienie światła sprawiają, że z naszej perspektywy kilka rzeczy pozostaje rozmazanych i niewyraźnych. Cienie przepływających u góry ryb tworzą coś na kształt chmury przysłaniającej słońce.
Mimo wszystkich podejrzeń i wątpliwości, jakie mnie opanowują, nie mogę się powstrzymać od przepełnionego podekscytowaniem okrzyku:
— O mój Boże, to jest cudowne! Davis, pozwól mi tu zostać i kontynuować badania. Tu jest niesamowicie!
— Nie ma sprawy. — Mężczyzna wygląda, jakby był rozbawiony moją reakcją. — Wysłał cię tu sam rząd do wykonania projektu, więc, chcąc nie chcąc, i tak będziesz tu musiał jeszcze trochę posiedzieć.
— Jakiego projektu? Ile dokładnie powiedział ci Rhine? — pytam podejrzliwie, próbując wypatrzeć w wodzie trytona.
Dostrzegam kilka podłużnych cieni w górnej części zbiornika, ale okazuje się, że to delfiny, który ocierają się o siebie tak energicznie, że wokół nich powstają małe wiry. Dokładnie przy nich znajduje się właz oddzielający naszą przestrzeń od wodnej.
— Davis, co się tam dzieje?
Mężczyzna podąża za mną wzrokiem.
— Hm, to bardzo ciekawe. Chodź ze mną.
Prowadzi mnie po krętych schodach, aż docieramy do celu. Ze zdziwieniem odkrywam, że zbiornik ma odstający do góry element w kształcie prostokąta, a znajdujący się na nim właz jest grubą, kulistą, szklaną klapą, która odbija światło tak intensywnie, jakby była wejściem do nieba. Ponadto wszystko przez nią wyraźnie widać, i to na dodatek w powiększeniu.
Prawdopodobnie jest taka sama jak okna w łodziach podwodnych, żeby wytrzymać ciśnienie morskiej wody. Nie mogąc się powstrzymać, przykładam dłoń do włazu.
— Co to znaczy? Zachowują się tak przez trytona?
— Bingo. Delfiny złączyły się w pary i już od kilku dni prowadzą gody, mimo że to nie jest ich pora. Przed przybyciem syreny zachowywały się całkiem normalnie.
Jestem pod wielkim wrażeniem.
— To niezwykłe. Czyli tryton może komunikować się z delfinami i wpływać na ich naturę, dowolnie nią manipulując i… — przerywam, gdy do głowy wpada mi pewien pomysł. A co, jeśli syreny rozumieją język delfinów? — Davis, pamiętasz, jak prowadziliśmy badania nad tłumaczeniem mowy delfinów?
— Jasne — odpowiada i wyciąga małe, czarne pudełko, które mi podaje. — Tutaj masz wszystkie odgłosy, jakie wtedy nagraliśmy. Dopasowałem nawet ich odgłosy di odgłosów syreny i znalazłem jedną sekwencję o podobnej częstotliwości.
— Jaką? — pytam rozbudzony.
— Poczekaj chwilę.
Davis po kolei stuka w przyciski czarnego pudełka i nim moduluje.
Dokładnie w tym samym momencie ogromne skupisko ryb zaczyna płynąć w górę, to włazu. Wśród nich dostrzegam znajomą postać trytona.
Jego sylwetka jest doskonale widoczna przez klapę. Opadające na twarz długie pasma włosów odsłaniają jedynie usta formujące się w złośliwy uśmiech. Wokół niego płynie grupa czarnych ryb, co przywodzi mi na myśl boga śmierci otoczonego mroczną mgłą. W jednej chwili znika mi z pola widzenia, gdy wpływa w promień światła.
Jest jak czarna dziura, gotowa, by pochłonąć całe morze.
Uderza we mnie jego silny zapach, przez co serce zaczyna szybciej bić. Nie mogę oderwać ręki od włazu; czuję, jakbym stracił wszystkie siły.
— Zbliża się! — oznajmia Davis. — To dźwięk ze skrzynki musiał ją tu zawołać! — Mężczyzna przystawia mi do ucha pudełko i mówi: — To ta sekwencja, posłuchaj! Częstotliwość jest taka sama jak u delfina, gdy szuka partnera. Pewnie dlatego był w stanie wywołać u nich okres godowy!
Marszczę brwi, skupiając się na dźwięku z czarnej skrzynki. Odgłos jest cichy, statyczny. Zaraz potem pada słowo, które niejednokrotnie miałem już okazję usłyszeć.
„A… ga… res…”.
— Słyszałeś? — pyta podekscytowany Davis. — Mam teorię, że to odgłos syreny szukającej partnera!
Odrywam rękę od klapy i zastygam w bezruchu. Opanowuje mnie fala wstydu. Chcę zaprzeczyć, ale po krótkiej chwili stwierdzam, że Davis, być może, ma rację.
Odwracam wzrok od włazu i zerkam na towarzysza.
— Czyli twierdzisz, że tryton ma ruję2?
Davis kiwa twierdząco głową, a ja natychmiast chcę stąd uciec.
O Boże, to miałoby sens! Biorąc pod uwagę to, jak merfolk zachowywał się względem mnie na pokładzie, nic dziwnego, że może mieć ruję! A głupi ja myślałem, że to jego imię!
— A… ga… res… — kolejny odgłos wyrywa mnie z letargu, ale tym razem nie dochodzi ze skrzynki, a zza włazu.
Jeśli dźwięk mógł przeniknąć przez klapę, może głos syreny jest jak fala elektryczna i dociera bez problemu tam, gdzie chce?
Natychmiast obracam głowę w stronę włazu i zauważam trytona. Wpatruje się we mnie intensywnie, a jego rozrzucone na wszystkie strony włosy raz przysłaniają mu oczy, a raz nie. Dociska jeden z pazurów do szkła, dokładnie w miejscu, gdzie przed chwilą trzymałem rękę.
Uspokój się, zachowuj się profesjonalnie. To po prostu stworzenie, które błędnie uznało, że jesteś jego partnerem. Nie bój się, przecież on nic ci nie zrobi, nie może nawet wyjść.
Chyba dam radę z nim porozmawiać.
Nieświadomie unoszę rękę i kładę ją tam, gdzie tryton dociska swój pazur. Jego dłoń jest znacznie większa od mojej. Tak właściwie, gdyby zamienić jego ogon na nogi, to miałby ze sto dziewięćdziesiąt centymetrów, zupełnie jak wzór idealnego modela. Nie wątpię, że gdyby był człowiekiem, to zazdrościłbym mu muskularnej sylwetki i wzrostu.
Agaresa najwyraźniej cieszy, że nasze dłonie się stykają, mimo tego, że jest między nami szyba. Przysuwa twarz do szkła i przechyla głowę, a następnie mruży oczy, jakby wdychał mój zapach. Jego mina wyraża uwielbienie, zupełnie jak u kogoś z obsesją.
Mija jakieś dziesięć sekund. Po tym czasie tryton otwiera oczy i patrzy ponad moje ramię, wprost na Davisa. Niespodziewanie wypowiada słowa, których jeszcze nigdy od niego nie słyszałem.
Dlaczego mam wrażenie, że zabrzmiało to jak: „Otwórz drzwi”...?
— Davis.
Przekręcam głowę, żeby na niego spojrzeć. Mężczyzna wpatruje się w merfolka i wydaje się roztargniony, otumaniony. Obserwuję, jak sztywnie unosi rękę i podchodzi do włazu, by nacisnąć czerwony przycisk znajdujący się zaraz obok niego. Przełącznik awaryjny.
Cofam się z krzykiem, obserwując, jak z prostokątnego elementu zbiornika do połowy odpływa woda. Właz otwiera się z lekkością, a już chwilę później wystaje przez niego tułów trytona.
Przewracam się ze strachu. Mózg nie współpracuje z ciałem, ale nic dziwnego. Jestem w tak wielkim szoku, bo w życiu bym nie przypuszczał, że coś takiego się wydarzy. Bezsilnie patrzę, jak tryton wychodzi na powierzchnię, czołgając się niczym jaszczurka.
Davis najwyraźniej przestraszył się tego, co zrobił, bardziej ode mnie, bo zemdlał.
— Cholera, obudź się! — krzyczę, podrywając się na równe nogi.
Już chcę biec, ale tryton zahacza pazurem o moją kostkę i z powrotem upadam. Gdy ze strachem odwracam się w jego stronę, dostrzegam, jak się nade mną pochyla. Wydaje się tak podekscytowany jak wówczas, gdy doszło do naszego pierwszego kontaktu.
— De… sha… row…
1 część kontynentu zalana wodami płytkiego morza
2 powtarzający się okres wrażliwości seksualnej i płodności u wielu samic ssaków; tutaj: również samców